Mimo, że giełda w Chinach zakończyła dzisiaj handel na niewielkich plusach, to jednak ogromna zmienność na tamtejszego rynku akcji, zaczyna coraz bardziej niepokoić inwestorów operujących na rynkach wschodzących. W każdej chwili chiński parkiet może wejść w większą spiralę spadków, której nie będzie łatwo powstrzymać. O tym powinni pamiętać także inwestorzy operujący na warszawskim parkiecie, którzy ostatnio dali się ponieść euforii zakupów na fali rewelacyjnych danych z polskiej gospodarki, a także dobrego zachowania się europejskich i amerykańskich giełd. Jednak sytuacja na rozwiniętych rynkach wczoraj nieco się pogorszyła, do czego przyczyniły się słowa szefa FED. Przyznał on, iż poziom inflacji bazowej jest wciąż wysoki i nie spodziewa się on jego szybkiego spadku. Zostało to odebrane jako sygnał, że stopy procentowe nie spadną prędko (może dopiero za rok, a pojawiły się nieliczne głosy, że możliwy będzie ich wzrost). Ben Bernanke dodał przy tym, że amerykańska gospodarka ma szanse powrócić do umiarkowanego tempa wzrostu, chociaż jej przysłowiową "kulą u nogi" pozostanie niepewna sytuacja na rynku nieruchomości. Optymistyczne zapatrywania szefa FED na gospodarkę potwierdził odczyt indeksu ISM w usługach, który w maju wyraźnie wzrósł do poziomu 59,7 pkt. Tym samym wobec powyższych informacji mocniejszy dolar jest tylko kwestią czasu. Jedyną "przeszkodą" są posiedzenia Europejskiego Banku Centralnego (dzisiaj) i Banku Anglii (jutro), oraz związane z tym nadzieje części inwestorów. Wprawdzie powszechnie oczekuje się, że ECB podwyższy główną stopę procentową do poziomu 4,00 proc., to jednak rynek spodziewa się, że podczas konferencji prasowej zapowiedzianej na godz. 14:30, szef Jean-Claude Trichet pozostanie "jastrzębi" w swoich wypowiedziach, co będzie sugerować kolejne podwyżki w II połowie roku. Wydaje się jednak, że te oczekiwania mogą okazać się nadmiernie "wyśrubowane". Inflacja w strefie euro pozostaje jak na razie stabilna, a ryzyko jej wyraźnego wzrostu w najbliższych kwartałach nie wydaje się być aż tak duże, jeżeli uwzględnimy dynamikę publikowanych ostatnio wskaźników aktywności gospodarczej. Może się zatem okazać, że J.C.Trichet będzie bardziej ważył swoje słowa, chociaż nie powinny one zmienić naszych oczekiwań odnośnie jeszcze jednego ruchu we wrześniu do 4,25 proc., który może okazać się ostatnim przed dłuższą przerwą. To jednak może się okazać nie wystarczające dla części inwestorów, co może przełożyć się na powrót notowań EUR/USD poniżej 1,35. Ewentualny ponowny test wskazywanych od kilku dni okolic 1,3545 warto będzie wykorzystać do sprzedaży euro za dolary. Podobna sytuacja może mieć miejsce w przypadku funta. Nie wydaje się, aby podczas jutrzejszego posiedzenia członkowie Banku Anglii dali wyraźne sygnały mogące sugerować, iż do kolejnej podwyżki dojdzie wcześniej niż w sierpniu b.r. Chociaż faktycznie ostatnie dane z tamtejszej gospodarki są "mocniejsze" niż te ze strefy euro, co jak pisałem ostatnio będzie się przekładać na spadki pary EUR/GBP. O godz. 10:10 notowania wynosiły odpowiednio 1,3515 (EUR/USD), 1,9935 (GBP/USD), 0,6780 (EUR/GBP).
Kombinacja chińskiego zagrożenia z mocniejszym dolarem na rynkach światowych i związanym z tym wzrostem rentowności amerykańskich obligacji będzie rzutować na dalsze pogorszenie się nastrojów na rynkach wschodzących. Wprawdzie Polska wraz z pozostałymi krajami Europy Środkowej, które znalazły się w Unii Europejskiej, nie jest już traktowana na równi z typowymi emerging markets, to jednak pewna zależność wciąż się utrzymuje. Nie jest zatem wykluczone, że już po dłuższym weekendzie za jedno euro będziemy płacić blisko 3,84 zł, a za dolara ponad 2,87 zł.
Opracował:
Marek Rogalski
Główny Analityk