Giełda przykręca śrubę spółkom na rynku NewConnect

Od 1 marca wchodzą w życie kolejne zmiany na rynku NewConnect. Ich celem jest dalsze polepszenie standardów notowanych tam spółek. To bardzo dobrze. Podejrzanym spółkom, do tej pory nieco na siłę wprowadzanym do obrotu, będzie trudniej. Te porządne nawet tego nie odczują.

Aktualizacja: 15.02.2017 06:21 Publikacja: 25.02.2013 05:09

Michał Masłowski, Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych

Michał Masłowski, Stowarzyszenie Inwestorów Indywidualnych

Foto: Archiwum

Podstawowym problemem wielu notowanych na NewConnect spółek jest ich problematyczna jakość, mała wiarygodność, niski poziom komunikacji z rynkiem i wynikające z tego problemy np. z płynnością. Nie wszystkiemu da się zapobiec, ale to dobrze, że krok po kroku, nawet gdyby te kroczki miały być małe, giełda robi porządek.

Pierwsza zmiana polega na konieczności początkowego wydłużenia współpracy z autoryzowanym doradcą z roku do trzech lat. Druga zmiana jest dosyć ciekawa, gdyż zwiększa poziom maksymalnej kary, jaką można nakładać na spółki z 20 do 50 tysięcy złotych. Wszystko jest OK – z jednej strony to powinien być dosyć duży straszak względem spółek, które nierzetelnie podchodzą np. do raportowania wyników, z drugiej jednak jest to kara nakładana de facto na akcjonariuszy spółki. Przydałby się mechanizm, w którym kary można by nakładać bezpośrednio na członków zarządu danych spółek, którzy są osobiście odpowiedzialni za zaniedbania.

Najważniejsza wprowadzana zmiana to lekarstwo na chorobę, która objawia się tym, że w ofercie prywatnej (private placement) brało udział kilku inwestorów (i to dosłownie kilku: dwóch-trzech), a następnie spółka była wprowadzana do obrotu. Powodowało to prawie kompletny brak płynności w takiej spółce już od samego początku. Nic dziwnego, nawet gdyby w ofercie prywatnej wzięła udział maksymalna liczba 99 inwestorów, to i tak obrót byłby utrudniony, a co dopiero gdy w takiej ofercie biorą udział np. 3 osoby.

Wprowadzany zapis brzmi następująco:

„Co najmniej 15 proc. akcji objętych wnioskiem o wprowadzenie do obrotu po raz pierwszy powinno znajdować się w posiadaniu co najmniej 10 akcjonariuszy, z których każdy posiada nie więcej niż 5 proc. ogólnej liczby głosów na walnym zgromadzeniu, a także nie jest podmiotem powiązanym z emitentem".

Ma to sens? Jak najbardziej. Daleko co prawda takiemu rozwiązaniu do rozproszenia akcji spółek podlegających procesowi IPO, ale w końcu to private placement i rynek alternatywny.

Widać wyraźnie, że giełda skłania się ku temu, aby na NewConnect debiutowało mniej spółek, ale za to solidniejszych. Mam wrażenie, że tego samego oczekują inwestorzy. NewConnect to nie wyścig na ilość, przynajmniej nie powinien nim być. Licytowanie się z zagranicznymi giełdami na liczbę podmiotów, o które co roku powiększa się nasz alternatywny rynek, jest wręcz niezasadne. Nie ścigajmy się zatem na kolejne odhaczone spółki, powalczmy o jakość.

Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Polityka ważniejsza
Komentarze
Bitcoin znów bije rekordy. Kryptowaluty na łasce wyborów w USA?