Siemionczyk: Stereotypy nie są przepisem na zyski

W kontekście zbliżającej się zmiany na stanowisku przewodniczącego Fedu, często mówi się, że rynkom sprzyjałaby nominacja dla „gołębicy” Janet Yellen. To przykład niefrasobliwego słowotoku, którym dziennikarze, analitycy i inni komentatorzy zalewają rynkowe wydarzenia bez jednoznacznej interpretacji a często nawet bez większego znaczenia

Aktualizacja: 11.02.2017 12:16 Publikacja: 20.09.2013 12:46

Grzegorz Siemionczyk, dziennikarz Gazety Giełdy Parkiet

Grzegorz Siemionczyk, dziennikarz Gazety Giełdy Parkiet

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompala wk Waldemar Kompala

Przyjmijmy, że obecna wiceprzewodnicząca Fedu rzeczywiście jest zdeklarowaną gołębicą, a nie incydentalną, jak zapewnia. Przyjmijmy też, że jest tylko jeden rodzaj inwestorów, którzy zarabiają, gdy drożeją akcje. Wychodząc z tych upraszczających założeń, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego niby awans Yellen miałby inwestorów cieszyć.

Czytaj i komentuj na blogu

Bo polityka pieniężna będzie luźna dłużej, niż gdyby szefem Fedu został kto inny, a to oznacza dłuższą hossę? Rzeczywiście, luźna polityka pieniężna prowadzona przez Alana Greenspana w pierwszej połowie poprzedniej dekady była jedną z przyczyn bańki na amerykańskim rynku nieruchomości i na Wall Street, która spektakularnie pękła przed ponad pięciu laty. Dziś też nie brak głosów – z rynków! – że Fed swoją obecną polityką pieniężną pompuje bańki spekulacyjne. Po tym, jak w środę Fed zrezygnował z kosmetycznego choćby ograniczenia programu QE, takich opinii jeszcze przybyło.

Tylko czy na pewno hossa napędzana tanim pieniądzem, a kończąca się głębokim załamaniem, to żywioł, w którym inwestorzy czują się najlepiej? Ci, którzy potrafią doskonale surfować po tych wznoszących i opadających falach, z pewnością tak, ale oni są w mniejszości. Większość potrafi pływać tylko na fali wznoszącej, a później tonie.

Wiadomo jednak, że inwestorzy nie są racjonalni i nie mają długiego horyzontu planowania. A w krótkim terminie luźna polityka pieniężna winduje ceny ryzykownych aktywów, czyż nie? Czy nie to leżało u źródeł entuzjastycznej reakcji rynków na rezygnację z wyścigu o fotel szefa Fedu Lawrence'a Summersa, który byłby jakoby „jastrzębiem"?

Pominę doniesienia, że Wall Street jakoby lobbowała w Białym Domu za nominowaniem na przewodniczącego Fedu właśnie Summersa. Zawsze można to wyjaśnić tym, że kojarzy się on z deregulacją sektora finansowego, a wielkie instytucje finansowe mają inne interesy, niż zwykli inwestorzy.

Tym ostatnim „jastrząb" na czele Fedu też jednak mógłby odpowiadać. Dość przypomnieć, że program QE rozpoczął się w USA jesienią 2008 r., zaś hossa w marca 2009 r. A korekty na Wall Street wcale nie pokrywały się z przerwami w QE. Zresztą, rzut oka na historyczne dane pokazuje, że początek cyklu zaostrzania polityki pieniężnej wcale nie oznacza końca hossy na Wall Street. Przeciwnie, często ją podsyca. Choćby dlatego, że gdy Fed normalizuje politykę pieniężną, mimowolnie sygnalizuje, że gospodarka kwitnie.

Wygląda więc na to, że żadnych żelaznych zależności między polityką pieniężną a cenami akcji nie ma. I dobrze, bo wtedy inwestowanie sprowadzałoby się do przewidywania decyzji Fedu, które – dowodem ostatnia środa - wcale przewidywalne nie są.

Komentarze
W poszukiwaniu bezpieczeństwa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Komentarze
Polski dług znów na zielono
Komentarze
Droższy pieniądz Trumpa?
Komentarze
Koniec darmowych obiadów
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Komentarze
Polityka ważniejsza
Komentarze
Bitcoin znów bije rekordy. Kryptowaluty na łasce wyborów w USA?