Przyjmijmy, że obecna wiceprzewodnicząca Fedu rzeczywiście jest zdeklarowaną gołębicą, a nie incydentalną, jak zapewnia. Przyjmijmy też, że jest tylko jeden rodzaj inwestorów, którzy zarabiają, gdy drożeją akcje. Wychodząc z tych upraszczających założeń, spróbujmy odpowiedzieć na pytanie, dlaczego niby awans Yellen miałby inwestorów cieszyć.
Czytaj i komentuj na blogu
Bo polityka pieniężna będzie luźna dłużej, niż gdyby szefem Fedu został kto inny, a to oznacza dłuższą hossę? Rzeczywiście, luźna polityka pieniężna prowadzona przez Alana Greenspana w pierwszej połowie poprzedniej dekady była jedną z przyczyn bańki na amerykańskim rynku nieruchomości i na Wall Street, która spektakularnie pękła przed ponad pięciu laty. Dziś też nie brak głosów – z rynków! – że Fed swoją obecną polityką pieniężną pompuje bańki spekulacyjne. Po tym, jak w środę Fed zrezygnował z kosmetycznego choćby ograniczenia programu QE, takich opinii jeszcze przybyło.
Tylko czy na pewno hossa napędzana tanim pieniądzem, a kończąca się głębokim załamaniem, to żywioł, w którym inwestorzy czują się najlepiej? Ci, którzy potrafią doskonale surfować po tych wznoszących i opadających falach, z pewnością tak, ale oni są w mniejszości. Większość potrafi pływać tylko na fali wznoszącej, a później tonie.
Wiadomo jednak, że inwestorzy nie są racjonalni i nie mają długiego horyzontu planowania. A w krótkim terminie luźna polityka pieniężna winduje ceny ryzykownych aktywów, czyż nie? Czy nie to leżało u źródeł entuzjastycznej reakcji rynków na rezygnację z wyścigu o fotel szefa Fedu Lawrence'a Summersa, który byłby jakoby „jastrzębiem"?
Pominę doniesienia, że Wall Street jakoby lobbowała w Białym Domu za nominowaniem na przewodniczącego Fedu właśnie Summersa. Zawsze można to wyjaśnić tym, że kojarzy się on z deregulacją sektora finansowego, a wielkie instytucje finansowe mają inne interesy, niż zwykli inwestorzy.