Po "zawieszeniu broni" w wojnie handlowej i poniedziałkowych mocnych wzrostach na rynkach apetyty inwestorów zostały rozbudzone. We wtorek popyt miał jednak przez długi czas wyraźnie pod górę. Obudził się dopiero w końcówce dnia.

Jeszcze przed startem notowań kłody pod nogi inwestorom w Europie rzucili gracze z Azji, a konkretnie z rynku japońskiego. Nikkei225 stracił bowiem ponad 2 proc. co wyraźnie ostudziło zapał do kupowania akcji na Starym Kontynencie. Konsekwencją tego był spadkowy początek dnia. WIG20 na starcie stracił 0,4 proc. Oczywiście pojawiło się ryzyko, że cofnięcie to może w kolejnych godzinach handlu był głębsze. Obawy te jednak okazały się nieuzasadnione. Podaż nie była w stanie wyprowadzić kolejnego skutecznego ataku. Inna sprawa, że i popyt nie miał pomysł, jak rozegrać sesję po swojemu. Przez wiele godzin byliśmy więc świadkami przeciągania liny na parkiecie.

Do przełomu doszło, kiedy do gry wszedł kapitał amerykański. Do ataku przeszły byki. Nie przeszkadzał im nawet fakt, że indeksy na Wall Street rozpoczęły dzień od spadków, a giełdy Europy Zachodniej w drugiej części notowań pogłębiały poranne spadki.

Ostatecznie WIG20 zakończył kolejną sesję nad kreską. Zyskał prawie 0,7 proc. co było jednym z lepszych wyników w Europie. Popyt zawitał też w segmencie średnich i małych spółek. mWIG 40 zyskał 0,7 proc., zaś sWIG80 0,3 proc. Warto zwrócić uwagę także na stosunkowo wysokie obroty. Po raz kolejny przekroczył one poziom 1 mld zł.

Sesja taka może napawać optymizmem, być może nawet większym niż ta poniedziałkowa. Zagraniczny kapitał udowodnił bowiem, że dalej ma apetyt na polskie akcje i to niezależnie od wydarzeń na innych rynkach.