WB: Przyszedł mi do głowy jeszcze inny bon mot. Mówi się, że pierwszą ofiarą wojny jest prawda, a drugą pieniądz. W omawianym przez nas przypadku może paradoksalnie chodzi o to, że strony walczące na pieniężnym froncie chcą przegrywać i dewaluować własną walutę. W tym kontekście spodziewane cięcie stóp to element trwającej wojny handlowej.
SB: Warto też zauważyć, że nie tylko Fed i EBC stają się gołębie. Szwajcarski Bank Centralny też zaczyna się zastanawiać co robić, bo frank wyraźnie się umacnia. Nie wykluczam więc scenariusza, że niebawem i SNB podejmie decyzję o cięciu stóp z obecnych ujemnych poziomów, na jeszcze niższe.
Trzymając się narkotycznej analogii... Czy rynki akcji są w stanie rosnąć, jeśli nie dostaną kolejnych dawek taniego pieniądza? Tak wygląda ta nowa ekonomia, która powstaje na naszych oczach?
SB: Moim zdaniem wciąż najistotniejszą kwestią są wyniki spółek, co bardzo dobrze widać po zachowaniu notowań na Wall Street. Tam kursy akcji w dużej mierze naśladują to, co się dzieje z fundamentami firm. I na GPW jest podobnie. Natomiast polityka monetarna najbardziej wpływa na zachowanie instrumentów dłużnych, czego najlepszym dowodem jest to, że wiele aktywów daje ujemne rentowności albo bardzo niskie. Mowa nawet o aktywach, które do niedawna uchodziły za spekulacyjne, jak chociażby greckie 10-latki. W końcu może dojść do sytuacji, że inwestorzy zaczną szukać alternatywy i zaczną przenosić kapitał z rynku długi, na rynek akcji.
WB: Ostatnia dekada po kryzysie to był czas transferu złych długów od banków komercyjnych, które źle oceniły sytuację, do banków centralnych. Bo istotą skupu aktywów jest właśnie socjalizacja tego złego zadłużenia. I teraz pytanie – co zrobią banki centralne, gdy już skupią całość tego długu? Otóż wywołają one inflację, żeby pozbyć się wartości tych długów, które przejęli. A ja w czasach inflacyjnych wolę mieć akcję, zwłaszcza na rynkach rozwijających się, do których Polska wciąż się zalicza.