W marcu większość indeksów giełdowych w Polsce i na świecie przekroczyła próg bessy ze sporą nawiązką. Mało kto się tego spodziewał. Czy to co się obecnie dzieje na rynkach akcji wpisuje się w jakiś cykl lub historyczną analogię?
To jest trochę filozoficzne pytanie, czy wydarzenia zewnętrzne zawsze przekładają się jeden do jeden w każdej sytuacji rynkowej, czy też w zależności od kontekstu cyklicznego, to samo wydarzenia będzie działać w inny sposób. Przykładem epidemia Hiszpanki, podczas której przez pierwsze 21 miesięcy Dow Jones rósł, by dopiero później oddać te zyski. Tym razem reakcja Wall Street była dokładnie odwrotna.
Gdyby to było zawsze 1 do 1, byłoby to wszystko zbyt proste. Czy jednak da się odwołać teraz do historii?
Odwołam się do dwóch cykli. Pierwszy to 40-miesięczny cykl Kitchina, który na giełdzie powinien był zrobić dołek w 2019 r., a w gospodarce na przełomie 2019 i 2020 r. W tym kontekście oczekiwanie słabych danych makro w kolejnych miesiącach wcale nie jest z tym cyklem sprzeczne, chociaż jego wydłużenie na rynku akcji trochę jednak wykracza poza normę, bo od poprzedniego dołka mija już 51 miesięcy. Drugi cykl to tzw. cykl Juglara, czyli cykl inwestycji w nowe środki trwałe. Obejmuje okres od jednej recesji do drugiej i jest bardzo dobrze widoczny na danych dotyczących stopy bezrobocia w USA czy Polsce. Gdy zaczynał się ten rok, okres bez recesji w Stanach był rekordowo długi. Z kolei w 2019 r. bezbłędnie przed recesją ostrzegała nas inwersja krzywych rentowności, a obecna sytuacja zdaje się w ten cykl wpisywać. Coś co jeszcze dwa miesiące temu wydawało się końcem spowolnienia teraz weszła w gwałtowną turbulencję spowodowaną koronawirusem.