Coraz większe straty wyrządzane przez huragany, które głównie tworzą się nad oceanami, to efekt ich zwiększonej "docieralności" do wybrzeża USA, szczególnie tych o natężeniu intensywnym. Rekordowy pod tym względem był rok 1985 - wtedy na 7 intensywnych burz aż 6 dotarło do USA. Najbardziej kosztowny był jednak rok 1992 - wypłacone wówczas sumy za szkody wyniosły 25 mld USD. Tylko sam huragan Andrew stanowił w tej kwocie udział liczony na blisko 18 mld USD.
Teksas i Floryda
na czele
Zdecydowanym liderem w poniesionych stratach jest Floryda - szkody, jakie naliczono przez 50 lat w tym stanie, wyniosły 33, 4 mld USD (czyli 38% wszystkich wypłaconych z tego tytułu odszkodowań). W Teksasie straty wyniosły 9,7 mld USD (11, 1%). Kolejne miejsca na "czarnej liście" dzierżą amerykańskie stany oceaniczne, takie jak: Hawaje, Wyspy Dziewicze czy Puerto Rico.
Firmy ubezpieczeniowe, aby w jak najlepszy sposób zarządzać ryzykiem, wykorzystują specjalne programy symulujące straty spowodowane przez huragany w zależności od miejsca, w którym występują. Na podstawie tej symulacji ustalana jest wysokość składki ubezpieczeniowej. Czynniki, jakie przy tym wpływają na zarządzanie ryzykiem, to przede wszystkim wyliczenia uwzględniające geograficzną koncentrację majątku na terenach zagrożonych kataklizmami. Przykłady i wyliczone symulacje pokazują, że czasami liczy się nawet kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów, aby drastycznie zmienić sumę łącznych szkód. - Gdyby huragan Andrew uderzył 25 mil dalej, kierując się na centrum Miami, straty wyniosłyby nie 17 mld USD, a 50 mld USD - twierdzi pracownik Aplied Insurance Research, firmy zajmującej się szacowaniem ryzyka.