Udawać Greka każdy może. Nie trzeba znać ani języka, ani kultury. Wystarczy robić wrażenie, że się za cholerę nie rozumie, co do mnie mówią.
Gorzej z udawaniem Szweda. Przede wszystkim, żeby udawać Szweda, trzeba mieć choć trochę władzy i zachowywać się skromniej niż pozostali dzierżawcy steru. Jeździć na przykład do pracy w parlamencie albo w rządzie tramwajem. Podobno robił tak już przedwojenny prezydent Stanisław Wojciechowski, a i prezydent Warszawy Stefan Starzyński do pracy potrafił pójść piechotą. Po wojnie chyba nikt z władców nie przejął już tych tramwajowych praktyk, ale były przypadki, które o skromności w szwedzkim stylu miały świadczyć.
Na przykład w 1980 roku, półroczny premier Edward Babiuch, na samym początku swojego urzędowania wybrał się z wizytą do Austrii samolotem rejsowym PLL LOT, zamiast rządową, kilkunastoosobową odrzutową taksówką powietrzną typu JAK 40. O tym doniosłym fakcie poinformowała wtedy na pierwszych stronach ówczesna prasa.
O ile jednak przedwojenne zachowania w Polsce, a i szwedzki obyczaj w samej Szwecji, miały raczej świadczyć o umiarkowaniu władzy i zbrataniu z ludem, a nie ratować tamtejsze budżety przed kompletną zapaścią, o tyle cel pokazu skromności chwilowego premiera był poważniejszy. Nie chodziło o bratanie z ludem, bo lud wtedy gremialnie samolotami do Austrii nie latał. Chodziło o oszczędności! Bowiem polska gospodarka planowa, niewydolna i zadłużona po uszy, znajdowała się w stanie kryzysu.
Ile zaoszczędził budżet - nie wiem. Ale wiem, że nikt nie poszedł w ślady premiera w udawaniu Szweda, budżetu uratować się nie udało, a lud pozamykał się w stoczniach.