Po półgodzinie od startu z lotniska wojskowego w Gdyni na horyzoncie pojawił się zakotwiczony na pełnym morzu tankowiec, a tuż za nim cel naszej podróży - platforma wydobywcza Baltic Beta. Jeszcze kilka minut lotu i śmigłowiec powoli ląduje. Dopiero z perspektywy lądowiska widać, że zbiornikowiec, który widzieliśmy przed chwilą z góry wcale nie stoi tak blisko platformy, jak się nam wydawało. Jaka to naprawdę odległość? Może kilometr, może trochę więcej...
Czekamy aż łopaty śmigłowca się zatrzymają i wreszcie będzie można wysiąść. Huk, jaki panował wewnątrz przez ostatnich kilkadziesiąt minut, mimo specjalnych nauszników (które każdy z pasażerów miał na głowie), bardzo dał się we znaki. Dlatego też wszyscy z dużą ochotą wychodzą na lądowisko.
Można się tu dostać także drogą morską. Ale, po pierwsze, taka podróż trwa znacznie dłużej, a po drugie, byłby kłopot z powrotem na ląd. Statek dowożący na platformę żywność, wodę i wszystko, co jest potrzebne załodze do normalnego egzystowania, kursuje co kilka dni. Dlatego śmigłowiec - mimo uciążliwości - wydaje się rozwiązaniem najlepszym, choć... nie zawsze bezpiecznym. - Kilka lat temu zdarzył się wypadek - wspomina Janusz Przyborowski, do niedawna toolpusher, czyli kierownik zmiany wiertniczej. - Helikopter spadł przy lądowaniu do wody. Zginęły wtedy dwie osoby - dodaje. Przyborowski przepracował na platformie prawie dziewięć lat. Na ląd wrócił na stałe całkiem niedawno, dopiero we wrześniu tego roku. Platformę zna więc jak mało kto.
Poza Unią Europejską
Baltic Beta znajduje się w tzw. polskiej morskiej strefie ekonomicznej, ale już poza naszymi wodami terytorialnymi, czyli także poza terytorium Unii Europejskiej. Aby przebywać tu legalnie, trzeba więc mieć przy sobie... paszport.