Morska kopalnia

Gdzieś na Morzu Śródziemnym, jak twierdzi Homer w Odysei, mieszkały syreny - pół kobiety, pół ptaki. Na Bałtyku natomiast, około 80 km od polskiego wybrzeża, wciąż mieszka kilkudziesięciu mężczyzn - pół marynarzy, pół górników.

Publikacja: 12.11.2005 06:49

Po półgodzinie od startu z lotniska wojskowego w Gdyni na horyzoncie pojawił się zakotwiczony na pełnym morzu tankowiec, a tuż za nim cel naszej podróży - platforma wydobywcza Baltic Beta. Jeszcze kilka minut lotu i śmigłowiec powoli ląduje. Dopiero z perspektywy lądowiska widać, że zbiornikowiec, który widzieliśmy przed chwilą z góry wcale nie stoi tak blisko platformy, jak się nam wydawało. Jaka to naprawdę odległość? Może kilometr, może trochę więcej...

Czekamy aż łopaty śmigłowca się zatrzymają i wreszcie będzie można wysiąść. Huk, jaki panował wewnątrz przez ostatnich kilkadziesiąt minut, mimo specjalnych nauszników (które każdy z pasażerów miał na głowie), bardzo dał się we znaki. Dlatego też wszyscy z dużą ochotą wychodzą na lądowisko.

Można się tu dostać także drogą morską. Ale, po pierwsze, taka podróż trwa znacznie dłużej, a po drugie, byłby kłopot z powrotem na ląd. Statek dowożący na platformę żywność, wodę i wszystko, co jest potrzebne załodze do normalnego egzystowania, kursuje co kilka dni. Dlatego śmigłowiec - mimo uciążliwości - wydaje się rozwiązaniem najlepszym, choć... nie zawsze bezpiecznym. - Kilka lat temu zdarzył się wypadek - wspomina Janusz Przyborowski, do niedawna toolpusher, czyli kierownik zmiany wiertniczej. - Helikopter spadł przy lądowaniu do wody. Zginęły wtedy dwie osoby - dodaje. Przyborowski przepracował na platformie prawie dziewięć lat. Na ląd wrócił na stałe całkiem niedawno, dopiero we wrześniu tego roku. Platformę zna więc jak mało kto.

Poza Unią Europejską

Baltic Beta znajduje się w tzw. polskiej morskiej strefie ekonomicznej, ale już poza naszymi wodami terytorialnymi, czyli także poza terytorium Unii Europejskiej. Aby przebywać tu legalnie, trzeba więc mieć przy sobie... paszport.

Polska platforma wydobywcza stoi na trzech nogach, z których każda ma 80 metrów wysokości i każda jest na głębokość siedmiu metrów zanurzona w grunt. Złoża ropy i gazu znajdują się ok. 1450 m pod dnem Bałtyku. Surowce wydobywa się dzięki kilku otworom eksploatacyjnym. Każdy z nich wyposażony jest w tzw. zagłowiczenia napowierzchniowe oraz głowice podwodne typu Cooper-Cameron.

Jeszcze kilka lat temu wydobycie ropy było tu znacznie prostsze niż dziś. Dzięki naturalnemu tzw. ciśnieniu złożowemu sama wydostawała się nad powierzchnię. Teraz, aby wydobyć ropę spod dna, trzeba do złoża tłoczyć wodę. Trafia ona pod ziemię pięcioma kierunkowymi otworami zatłaczającymi. Najdłuższy z nich mierzy aż 2,85 km.

- Baltic Beta to jedna z niewielu, jeśli w ogóle nie jedyna na świecie, platforma, która wydobywa jednocześnie i ropę naftową, i gaz ziemny - tłumaczy Jan Polak, kierownik platformy. - Oczywiście, zazwyczaj tam, gdzie pod ziemią jest ropa, jest i gaz, ale wydobywa się tylko jedno z nich - dodaje. Jeśli pozyskiwanym surowcem jest ropa, wydobywający się jednocześnie gaz spala się na miejscu. Stąd charakterystyczne płomienie nad szybami wydobywczymi. To sposób na pozbycie się gazu, którego wydobycie jest w przeważającej większości przypadków nieopłacalne.

Długie tankowanie

Inaczej jest na Baltic Beta, tu nic nie płonie. Wydobyty spod dna surowiec trafia do zainstalowanych na platformie urządzeń separacyjnych Geoservices. Tu następuje oddzielenie gazu od ropy. Ta przesyłana jest następnie podmorskimi rurociągami - poprzez boję cumowniczo-przelewową typu calm - na stojący nieopodal na kotwicy zbiornikowiec. To ten statek, który widzieliśmy lecąc na platformę. Jego napełnienie trwa za każdym razem... póltora miesiąca.

Jak długo jeszcze potrwa obecne tankowanie? Ryszard Rozmysłowicz, zastępca kierownika platformy ds. morskich, spogląda w kierunku zbiornikowca: - Jest napełniony mniej więcej do połowy - ocenia po zanurzeniu statku. - Tankowanie potrwa więc jeszcze jakieś trzy tygodnie - dodaje. Potem statek płynie do portu i po kilkunastu godzinach znowu wróci pusty na szelf nieopodal platformy.Jak daleko zacumowany stąd jest zbiornikowiec? - Ponad trzy kilometry - mówi krótko Rozmysłowicz. - Wydaje się, że bliżej, prawda? - uśmiecha się zastępca kierownika platformy. - Na morzu traci się poczucie odległości. Wszystkim, którzy są tu pierwszy raz, wydaje się, że i tankowiec, i tamta bezzałogowa platforma są znacznie bliżej - dodaje wskazując ręką na południe.

Mina antyterrorysty

- Kiedyś mieli tu ćwiczenia antyterroryści - snuje dalej swą opowieść. - Jeden z nich zaczął się przechwalać, że nie byłoby dla niego żadnym problemem przepłynąć wpław do tamtej platformy i z powrotem. Pytamy się go: a jak pan myśli, jak to daleko? No, trochę ponad kilometr, najwyżej półtora kilometra - mówi. Mina mu zrzedła, gdy się dowiedział, jak bardzo się myli. Bo to 3,6 kilometra stąd! - śmieje się wicekierownik platformy.

Gdzie jest statek, który przewodzi gaz? Nigdzie. Wydobywany na Baltic Beta gaz trafia na brzeg... bezpośrednio. Przesyłany jest do Władysławowa gazociągiem, który leży na dnie morza. Rura ma ponad 80 kilometrów długości.

No drill, no spill?

Choć wspomniany już Janusz Przyborowski jest ekspertem w sprawach platformy wydobywczej, w historii Baltic Beta są i takie wydarzenia, które zna tylko ze słyszenia. Należy do nich np. akcja aktywistów Greenpeace sprzed ponad 12 lat. 25 maja 1993 roku kilku działaczy tej organizacji podpłynęło na statku Moby Dick do polskiej platformy i wspięło się na nią, po czym przykuło się łańcuchami i rozwiesiło transparent z napisem: "No Drill, No Spill" (ang: bez wiercenia nie ma zanieczyszczenia). Był to początek przygotowywanej przez Greenpeace już od dłuższego czasu kampanii przeciw poszukiwaniom ropy na Bałtyku prowadzonym przez firmę Petrobaltic. - Przez kilka godzin byli przypięci tymi łańcuchami - opowiada były toolpusher. - Wtedy jeszcze nie było na platformie sił szybkiego reagowania, które poradziłyby sobie z czymś takim - dodaje.

- Teraz oczywiście już są. To wymóg prawny - mówi J. Przyborowski. Zajmują się przede wszystkim pilnowaniem strefy bezpieczeństwa, zamkniętego dla żeglugi obszaru wokół platformy. - Naruszenia tej strefy zdarzają się dość często, ale nie są to przypadki naumyślnego wtargnięcia na zastrzeżony obszar - mówi były toolpusher. Najczęściej za blisko platformy podpływają rybackie kutry, czasami jakieś rosyjskie jednostki, które chcą sobie w ten sposób skrócić drogę. - Zazwyczaj nadane przez radio ostrzeżenie wystarczało i intruzi odpływali - wspomina J. Przyborowski. - Raz tylko zdarzyło się, że statek dozorczy musiał podpłynąć i przez megafon ostrzec jednostkę, która wtargnęła do strefy. To wystarczyło - dodaje.

Statek, który cały czas krąży wokół platformy spełnia jeszcze jedną bardzo ważną rolę: to na niego w razie potrzeby - np. pożaru - może się ewakuować cała załoga platformy. Na szczęście dotychczas ani razu nie było potrzeby skorzystania z tej ewentualności.

Z daleka od rodzin

Kim są pracownicy platformy: górnikami czy marynarzami? Ryszard Rozmysłowicz, jako absolwent szkoły morskiej w Gdyni, reprezentuje "marynarską" część załogi, ale np. kierownik Jan Polak skończył krakowską Akademię Górniczo-Hutniczą. Jest więc przedstawicielem górników. - Ale generalnie sporu między nami nie ma - deklaruje Ryszard Rozmysłowicz.

- A w ogóle, czy panowie się kłócą? - dopytuje się jedna z dziennikarek, zwiedzających platformę. - Nie, przecież w załodze nie ma kobiet - mówi półżartem Ryszard Rozmysłowicz. Choć przedstawicielek płci pięknej faktycznie nie ma wśród zatrudnionych na platformie, tak naprawdę o zgraniu załogi decyduje zupełnie coś innego. - Pracownicy są starannie dobierani. Zanim ktoś zostanie tu zatrudniony, musi przejść bardzo szczegółowe badania psychologiczne - tłumaczy już zupełnie poważnie. - Wszyscy je przechodziliśmy - wspomina.

Okazuje się, że platforma to wcale nie jest miejsce dla samotników ani odludków. Przeciwnie, praca tu zdecydowanie wymaga umiejętności współdziałania w ramach Dlatego też nie przypadkiem zdecydowana większość załogi to ludzie, którzy mają żony i dzieci. Inna sprawa, że ich rodziny nie mogą odwiedzić ich w pracy. Ok. 30 km na wschód od Baltic Beta znajduje się jeszcze jedna polska platforma. To poszukiwawcza - Petrobaltic. W przeciwieństwie do tej, na której stoimy, może zmieniać lokalizację. Co pięć lat jest też holowana do portu w Gdańsku, gdzie przechodzi okresowy przegląd i jest remontowana. - Tylko wtedy nasze rodziny mają okazję zwiedzić platformę i zobaczyć, jak wygląda nasze miejsce pracy - mówi Ryszard Rozmysłowicz.

Wbrew dość powszechnej opinii pracownicy platformy wcale nie rozstają się z żonami i dziećmi na długie miesiące. Wyjeżdżają na platformę tylko na... dwa tygodnie. Kolejne dwa tygodnie spędzają w domu, wśród bliskich. Jak będąc na morzu kontaktują się z rodzinami? - Mamy radio, mamy internet i komórki - mówi wicekierownik platformy.

Komórki na pełnym morzu, 80 km od brzegu? Tak! Na platformie zainstalowany jest nadajnik jednaj z sieci komórkowych. Tej, z którą firma Patrobaltic ma zawartą specjalną umowę. Telefony dwóch pozostałych operatorów są tu całkowicie bezużyteczne.

Wiemy, że platforma to nie miejsce dla pustelnika, a komu można polecić tu pracę? - No, na przykład... alergikom. Tu w ogóle nie ma pyłków. Bo i skąd - znowu półżartem mówi wicekierownik platformy.

Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy
Gospodarka
„W 2024 r. surowce podrożeją. Zwyżki napędzi ropa”
Gospodarka
Szef Fitch Ratings: zmiana rządu nie pociągnie w górę ratingu Polski
Gospodarka
Czy i kiedy RPP wróci do obniżek stóp?
Gospodarka
Złe i dobre wieści przed COP 28