Pierwsza wielka hossa na rynku złota i srebra była następstwem bankructwa systemu zewnętrznej wymienialności dolara na złoto (doszło do tego w 1971 roku). Dzięki temu produkcja pieniędzy mogła przyspieszyć, doprowadzając do wysokiej inflacji. W szczycie hossy - w 1980 roku - złoto kosztowało 850 USD, a srebro 54 USD za uncję. Przez następne dwadzieścia kilka lat kruszce zepchnięte były przez opiniotwórcze media do roli reliktów, bezużytecznego anachronizmu w czasach zdominowanych przez pieniądz elektroniczny. Po dwudziestoletniej bessie, która obniżyła cenę złota o 70%, a srebra o 93%, od kilku lat mamy do czynienia ze szybkim trendem wzrostowym. Jego źródłem, obok nasilającej się ogólnoświatowej rywalizacji o surowce i towarzyszących im konfliktów, jest zastraszające obecnie tempo wzrostu podaży pieniądza w gospodarce światowej.
W mojej opinii rynek metali szlachetnych jest obecnie w drugiej fazie hossy, w okresie charakterystycznego dla mocnych trendów wspinania się po "ścianie strachu". Mamy teraz do czynienia z relatywnie niewielką zmiennością, ograniczaną od dołu przez nowych inwestorów, wchodzących mocno na rynek podczas technicznych korekt, a od góry przez niewielki jeszcze udział najbardziej spekulacyjnie nastawionych drobnych graczy. Obecnie rynek metali szlachetnych kształtuje popyt ze strony instytucji i bogatych osób fizycznych, które kupują złoto w celu zabezpieczenia się przed rozmaitymi ryzykami (dewaluacji walut papierowych, globalnego terroryzmu, katastrofą światowego systemu finansowego itp.). Drobni inwestorzy, grupa graczy, która była odpowiedzialna za ostatnich kilkaset dolarów wzrostu ceny złota pod koniec lat 80., patrzą wciąż we wsteczne lusterko i oczekują powrotu fantastycznych zysków z inwestycji w akcje z końca lat 90. Gdy spółkami kruszcowymi zainteresuje się Wall Street i zacznie pracować medialna maszyna propagandowa, roztaczając wizje krociowych zysków z inwestowania w złoto i srebro, wtedy wzrosty nabiorą rozpędu i pieniądze zarabiać się będzie najszybciej. Inna sprawa, że ten etap to zwykle nie więcej niż kilkanaście procent w czasie trwania hossy.
Chińczycy będą mieli wpływ i na złoto
Powoli zmienia się sentyment do złota w krajach Zachodu. Ale bardzo ważne, a w długim okresie nawet decydujące mogą okazać się procesy zachodzące w krajach rozwijających się. Największe zmiany na rynek złota, podobnie jak stało się z metalami przemysłowymi i ropą, mogą wywrzeć Chiny. Chińczycy zawsze traktowali bardzo nieufnie pieniądz niezabezpieczony złotem lub srebrem. Władze robią więc wszystko, by inwestycje w złoto upowszechnić wśród coraz liczniejszej i zamożniejszej klasy średniej. W 2002 roku uruchomiono obrót tym kruszcem w Szanghaju, dostęp do niego mają jednak głównie instytucje i zamożne osoby fizyczne. Detaliczny handel złotem dopiero się organizuje - ceny w sprzedaży detalicznej, zwłaszcza poza wielkimi aglomeracjami przewyższają nierzadko ceny światowe o 50 procent i więcej! Daje to wyobrażenie o skali niezaspokojonego popytu na złoto wśród Chińczyków. Osobną kwestią jest złoto rezerwowe chińskiego banku centralnego. Udział złota w rezerwach walutowych Chin jest niewielki - wynosi niecałe 2 procent. Chiny nie zapowiedziały co prawda oficjalnie, że zamierzają go zwiększyć, jednak wyraźne dążenie do zmniejszenia zależności yuana od dolara skłania do przypuszczenia, że działania takie są planowane. Potwierdza to pogłoska z ostatnich dni o tym, że rząd chiński planuje wielokrotnie zwiększyć zakupy złota do celów przemysłowych.
Dzięki bogaceniu się społeczeństwa, rośnie też rynek zbytu w Indiach - tradycyjnie największym nabywcy złota do celów jubilerskich. Indie mają najlepiej na świecie rozwinięty handel złotem i stanowią stałe źródło popytu, łagodząc korekcyjne spadki w trwającej obecnie hossie.Jedyna, uczciwa forma pieniądza