Zdaniem KNF, Lucjan Pilśniak już kilkakrotnie nie zastosował się do przepisów regulujących rynek kapitałowy. Inwestor zaprzecza, twierdząc, że przestrzega ustawy. Skąd różnica zdań? Chodzi o to, że urząd i akcjonariusz odmiennie interpretują przepisy ustawy o obrocie instrumentami finansowymi, mówiące o przekraczaniu progów 33 i 66 proc. głosów na walnym zgromadzeniu.
W niedawnej ofercie publicznej L. Pilśniak kupił 66,2 proc. akcji Beef-Sanu. Jego zdaniem, ustawa nakładała na niego w tym przypadku obowiązek ogłoszenia wezwania na pozostałe akcje spółki lub zejścia poniżej progu 66 proc. głosów. Wybrał drugie rozwiązanie - zszedł do 59,7 proc. Wtedy okazało się, że inny przepis, mówiący o przekroczeniu progu 33 proc. głosów, zmusza go do ogłoszenia kolejnego wezwania, by osiągnął 66 proc. głosów. Tak interpretowali go niektórzy prawnicy. Inwestor długo nie zgadzał się z tą wykładnią. Wreszcie, pod naciskiem Komisji - jak twierdzi - ustąpił. W ostatni piątek zaoferował, że kupi wymagane przez prawo około 6 proc. akcji spółki.
Wszystko wskazuje jednak, że łamigłówki prawne dopiero się zaczęły. - Z ustawy o obrocie wynika, że po kupieniu 66,2 proc. akcji Beef-Sanu w ofercie publicznej L. Pilśniak powinien ogłosić wezwanie na wszystkie akcje spółki lub zejść poniżej progu 33 proc. - mówi Łukasz Dajnowicz z KNF. Twierdzi, że ogłoszone właśnie wezwanie na 6 proc. papierów w żaden sposób nie rozwiązuje tej kwestii. - Traktujemy je po prostu jak ofertę kupienia pakietu ponad 5 proc. akcji. Jest przepis, który mówi, że trzeba to zrobić w wezwaniu - tłumaczy. Dlatego KNF nakazała akcjonariuszowi zmienić podstawę prawną dokumentu.
Zdaniem Komisji, na jedno z dwóch forsowanych przez nią rozwiązań inwestor miał trzy miesiące od zarejestrowania emisji. Termin minął więc 25 stycznia. - W tej sprawie będzie się toczyć postępowanie administracyjne. Akcjonariuszowi grozi do 1 mln zł kary - mówi Ł. Dajnowicz.
Ogłoszone przez Lucjana Pilśniaka, głównego akcjonariusza Beef-Sanu, wezwanie na akcje ma się zacząć 9 lutego.