Fakt, że nasze modele ekonomiczne, najlepsze na świecie, myliły się przez czternaście kolejnych kwartałów, nie oznacza, że będą się mylić w piętnastym kwartale.
Tak daleko posuniętym optymizmem i wiarą w możliwości amerykańskich modeli prognostycznych wykazał się podobno Alan Greenspan. Z pewnością takich słów nie wypowiedziałby żaden z członków Rady Polityki Pieniężnej, a przynajmniej nie w odniesieniu do modelu wykorzystywanego w NBP do przygotowywania kwartalnych projekcji inflacyjnych.
Po ostatnim posiedzeniu członkowie RPP przyznali, że nie do końca wierzą w to, co sugerują im modele. Wątpliwości te znalazły nawet odzwierciedlenie w oficjalnym komunikacie władz monetarnych, w którym Rada podkreśliła, że w krótkim horyzoncie spodziewa się niższej inflacji, niż zakłada projekcja.
Nie jest to z pewnością nic nowego. O tym, że projekcja może przeszacowywać zagrożenia inflacyjne, mówiono już od pewnego czasu, chociaż zazwyczaj argumenty te padały z ust analityków i komentatorów ekonomicznych, a nie przedstawicieli władz monetarnych. Większość argumentów obracała się wokół wątpliwości dotyczących poprawności prognoz kursu walutowego lub też skali przeniesienia zmian wydajności pracy na wynagrodzenia. Biorąc to pod uwagę, można się cieszyć, że członkowie RPP dostrzegają pojawiające się problemy i uwzględniają je w swoich decyzjach. Dzięki temu uczestnicy rynku mają jasność, dlaczego w styczniu Rada wstrzymała się od zmian stóp procentowych, mimo relatywnie pesymistycznego wydźwięku projekcji inflacyjnej. Ostrożność władz monetarnych w zakresie stosowania projekcji jest jak najbardziej zrozumiała. W końcu projekcja to tylko jedno z narzędzi wykorzystywanych przy podejmowaniu decyzji przez władze monetarne i nie można wymagać od Rady, żeby w nią ślepo wierzyła.
Zresztą postulat, że RPP powinna kierować się wynikami prognoz NBP, oznaczałby tylko to, że władze monetarne byłyby związane skomplikowaną regułą stopy procentowej (z tą różnicą, że równanie definiujące regułę byłoby zastąpione całym modelem prognostycznym). A o wadach sztywnych reguł polityki pieniężnej dużo już powiedziano i chyba nikt nie sądzi, że mogłyby one w warunkach polskiej gospodarki okazać się skuteczniejsze od stosowanych obecnych rozwiązań.