Wygląda na to, że trafiła nam się "powtórka z rozrywki". Dwa tygodnie temu, w czwartek, WIG20 ustanowił kolejny rekord wszech czasów. Było wszystko, co w takich przypadkach być powinno: luka hossy, dynamiczne wyjście do góry i wzrost obrotów. I co? I znowu nic. Rynek utrzymał się przy szczycie przez parę dni, a w kolejny czwartek (kojarzony podświadomie przez niektórych graczy z przymiotnikiem "czarny") znalazł się jednym ruchem poniżej szczytów, które uprzednio pokonywał. Pesymizm przeniósł się również na początek tego tygodnia, kiedy rynek zszedł nawet poniżej szczytów grudniowych.
Wtorkowe odreagowanie w sposób oczywisty wpłynęło na poprawę nastrojów, ale tego dnia byki dostały wspomaganie zewnętrzne w postaci awarii routera na GPW (przesądni wskazują liczbę "13" jako podstawową przyczynę kłopotów, ale posiadacze akcji w większości zapewne nie narzekają). Obserwując zmagania WIG20 z kolejnymi
rekordami, nie sposób uciec od pytania, na jak długo jeszcze inwestorom starczy cierpliwości, bo to, że kiedyś się ona wyczerpie, to pewne. Bez większego ryzyka można
przyjąć, że do końca okresu publikacji wyników jakiejś większej wyprzedaży nie będzie. Rozczarowanie efektami działalności spółek mogłoby stanowić jedną z ważniejszych przyczyn odwrócenia się inwestorów od giełdy, czego przykładem (drobnym, ale wymownym) jest zachowanie się kursu
walorów Mieszka.