Dopóki zima na półkuli północnej nie dobiegnie końca, dopóty komunikaty meteorologiczne będą mieć kluczowe znaczenie dla inwestorów z rynku ropy naftowej. Po najnowszych można nastawiać się na spadek cen surowca. W Stanach Zjednoczonych, które są największym konsumentem energii na świecie, ma się bowiem ocieplić.
W ostatnich dniach ceny ropy przekroczyły 59 USD za baryłkę i znalazły się najwyżej od początku stycznia. Wczoraj w Londynie w utrzymaniu notowań w pobliżu tej granicy pomogła przesiadka na nową serię kontraktów. We wtorek wygasły marcowe, w których za ropę płacono na koniec sesji po 57,03 USD. Od wczoraj punktem odniesienia są kwietniowe. Ropa z dostawą w kwietniu staniała wczoraj o około 30 centów, do 58,44 USD. Po przejściowym wzroście cen surowca są szanse na powrót na niższy poziom. Jak podał National Weather Service, temperatury w północno-wschodniej części USA, odpowiadającej za cztery piąte krajowego zużycia paliw grzewczych, temperatury mają być w drugiej połowie lutego "bliskie lub wyższe" od przeciętnych z ostatnich lat. Będzie to oznaczać spadek zapotrzebowania na surowiec potrzebny do przerobu na paliwa opałowe. Wczoraj w Nowym Jorku było siedem kresek poniżej zera, co oznacza temperatury o 8 st. Celsjusza niższe od historycznych średnich.
Jednak nawet w tej sytuacji zużycie ropy i jej pochodnych w USA jest mniejsze od szacowanego przez analityków. Jak podał Departament Energii, zapasy destylatów - oleju opałowego i diesla - zmniejszyły się w minionym tygodniu o 3,2 mln baryłek przeliczeniowych, zamiast prognozowanych 4 mln baryłek.