Minister pracy Anna Kalata jest postacią wyjątkową. Nawet na tle złych i nieudolnych ministrów w tym i poprzednich rządach wybija się mocno. Nikogo nie dziwi fakt, że kierowany przez nią resort nie jest w stanie przygotować ważnej ustawy, dotyczącej emerytur pomostowych. Nie było zaskoczeniem, że na pierwszym spotkaniu z posłami pani minister się nie pojawiła, bo wszyscy w sumie wiedzieli, że nie byłoby po co. I nadal nikogo nie dziwi, że nie wyrabia się na czas z przesłaniem do Sejmu ważnych dokumentów. Pani minister błyszczy za to na konferencjach, na których zachowuje się jak szefowa związku emerytów i rencistów, która chce wszystkim rozdawać więcej.

Jak już wspominałem, byli fatalni szefowie resortów. Ale ich nieudolność budziła jakieś emocje, a poczynania pani minister są traktowane inaczej - wszyscy wiedzą, że jest źle, ale nikt się tym nie przejmuje, bo jest tak źle, że większość propozycji pani minister Kalaty nie ma szans wejść w życie. To po prostu taki folklor - tak jak nikt nie boi się, że wynajęci aktorzy na egozotycznych wyspach będą w stanie sprowadzić deszcz dzięki tradycyjnemu tańcowi, tak nikt nie przeraża się przeróżnymi pomysłami szefowej resortu pracy.

Teraz okazuje się, że resort pracy zrezygnował z instytucji aktuariusza krajowego, którego zadaniem miało być sprawdzanie, ile będą kosztować poszczególne ustawy. I dobrze - przy takim folklorze w ministerstwie pracy aktuariusz zajmowałby się tylko i wyłącznie tym, co pani minister Kalata wypichciła w swoim aneksie kuchennym, jaki zorganizowała przy swoim gabinecie.