Nawet ci, którzy bojąc się ryzykownych kontaktów z instrumentami finansowymi i wybierali dotąd małżeństwo z lokatą, coraz śmielej patrzą w kierunku funduszy inwestycyjnych. Zmianę podejścia widać w zmieniającej się strukturze lokowania oszczędności. Na marginesie zmian pojawiają się jednak skłonności specyficzne dla wielu młodych rynków, które obciążają inwestowanie w Polsce dodatkowym ryzykiem. W przypadku pogorszenia się koniunktury ciułacze będą znacząco "ważyć" na głębokości i czasie trwania spadków.
Niewielkie doświadczenie naszego społeczeństwa w dziedzinie inwestowania powoduje, że decyzje o sposobie alokacji oszczędności podejmowane są głównie na podstawie bieżących nastrojów. Rzadko brany jest pod uwagę cel czy horyzont czasowy akumulacji, tak jak to jest powszechne w krajach bogatszych. Jednocześnie kilkuletnia hossa wypaczyła zdolność inwestorów do zauważania czynników ryzyka, a nawet zagłusza zauważanie naturalnych cykli hossy i bessy.
Podstawowym czynnikiem, który skłania ciułaczy do porzucenia bezpieczeństwa lokaty, staje się bieżąca wysokość stopy zwrotu. Względna stabilność wzrostów z ostatnich lat stworzyła pozory bezpieczeństwa. Świadomość konsekwencji przyjęcia bardziej agresywnych strategii inwestycyjnych - czyli narażania portfela na duże wahania wyceny - staje się reliktem przeszłości. Elementem aktywizującym niezdecydowanych stała się dynamika cen aktywów, która spowodowała trwającą do dziś eksplozję napływu środków do funduszy w 2005 roku. Przyspieszenia wzrostów wywołują poczucie uciekających okazji - odjazdu pociągu do krainy łatwych pieniędzy. Odwoływanie się do takich emocji również w reklamach TFI powoduje, że napływ środków jeszcze silniej podlega nastrojom. Wykorzystywanie żądzy zysku do pozyskiwania nowych klientów może jednak obrócić się przeciwko całemu rynkowi. Próbkę alergicznej reakcji ciułaczy mieliśmy podczas majowo-czerwcowej korekty w ubiegłym roku, kiedy wiele towarzystw musiało podjąć zdecydowane działania marketingowe, by przekonać swoich klientów do nieumarzania jednostek uczestnictwa. Na szczęście spadki były krótkotrwałe i nie zdążyły rozpędzić spirali. W momencie zwątpienia poprawił się nastrój globalny, ratując hossę i cementując fałszywe przekonania o bezpieczeństwie inwestowania w agresywne aktywa.
Pojawiają się obecnie głosy, że imponująca siła napływu środków inwestorów indywidualnych jest stała i podtrzyma hossę. Dalsze pokładanie nadziei w drobnych inwestorach może okazać się jednak błędem.
Dotychczasowy horyzont inwestycyjny ciułaczy lokatowych nie przekraczał kilku lat. Głównie oni zasilają teraz rynek kapitałem. Trudno oczekiwać po nich nagłej zmiany oceny perspektywy czasu. Nie jest znana ich rzeczywista odporność na straty, ale można się domyślać, że poziom awersji do ryzyka jest tym wyższy, im później zdecydowali się na przejście na inwestowanie w fundusze. Prawdopodobnie są bardziej czuli na spadki i będą reagować szybciej i mocniej niż wiosną 2006 roku.