Jednoczesny spadek cen amerykańskich akcji, obligacji i kursu dolara w piątek w reakcji na rosnące ceny ropy naftowej był wyraźną wskazówką, że inwestorzy na sytuację na rynku ropy patrzą bardziej przez pryzmat aktywności gospodarki USA niż zagrożeń inflacyjnych. Rzeczywiście są ku takiemu myśleniu powody. Dzięki tańszym paliwom udało się stłumić w ostatnich miesiącach inflację, ale mocno zwolniła przy tym sprzedaż detaliczna. Wyższe wydatki na stacjach paliwowych mogą wywierać dodatkową presję na inne wydatki gospodarstw domowych. Trzeba przy tym pamiętać, że duży wpływ na sprzedaż detaliczną mają właśnie rachunki za paliwo, co odbija się potem w zmianach jej ogólnej wartości. Można jednak przy interpretacji wpływu wzrostu notowań paliw pójść innym tropem. Inflacja bazowa, w której nie uwzględnia się cen paliw i żywności, wciąż znajduje się znacznie powyżej 2 proc., czyli poziomu akceptowalnego przez władze monetarne. Fakt, że ten wskaźnik praktycznie nie zmniejszył się w poprzednich miesiącach, sugeruje, że gospodarka odczuwa jeszcze skutki wcześniejszego wzrostu cen surowców. Jeśli teraz pojawi się przekonanie, że notowania ropy znów na trwałe będą się podnosić, to nadziejź na cięcia stóp może zastąpić obawa przed ich podwyżką. Tym samym nadzieje, jakie w ostatnich tygodniach pojawiły się wśród inwestorów na stopniowe przyspieszenie koniunktury w USA, okazałyby się płonne. W tej sytuacji ważnym sprawdzianem będą publikowane w kolejnych dniach dane o sprzedaży domów w Ameryce. Zapewne bardziej od samej liczby zawieranych transakcji liczyć się będą ceny. Dotąd dość mocno się trzymają. Gdyby pojawiło się zagrożenie, że zaczną się obniżać, presja na wydatki konsumenckie mogłaby siź dodatkowo zwiźkszyć. Krótkoterminowe wsparcie dla S&P 500 można ulokować na wysokości 1433 pkt. Zniżka poniżej niego dawałaby podstawy do obaw, że sugerowana przez wiele czynników mocniejsza korekta właśnie się zaczyna. Potwierdzeniem takiego obrotu spraw byłby spadek poniżej strefy 1410-1420 pkt.