Historia Banku Gospodarstwa Krajowego sięga 1924 r. i chlubnych wizji ówczesnego premiera i autora "planu stabilizacyjnego" Władysława Grabskiego. Istnienie państwowej instytucji, wspierającej projekty infrastrukturalne i rozwój samorządów, nie jest niczym nowym. Po upadku Napoleona, restytuowana monarchia francuska powołała Caisse des Dépôts. Po II wojnie światowej w Niemczech Zachodnich powstał Kreditanstalt für Wiederaufbau (KfW). Obie instytucje funkcjonują do dziś.

BGK także - z długoletnią przerwą w okresie PRL. W 2003 r. Sejm uchwalił nową ustawę o banku - wydawałoby się, że przystającą do potrzeb XXI wieku i oczekiwań rządu. Okazuje się jednak, że tryb powoływania zarządu przewidziany dla BGK generuje nie lada pat prawny. Zgodnie z przepisami ustawy, członków zarządu wskazuje prezes. Co, jeśli go nie ma albo Komisja Nadzoru Bankowego nie zdążyła z jego zatwierdzeniem?

Nie ma łatwej odpowiedzi na to pytanie - tym bardziej że Ministerstwo Finansów nie udostępniło nam istniejących ekspertyz prawnych. Niemniej jednak rząd powołując pełniącego obowiązki prezesa do BGK sam wskazał "praktyczne" rozwiązanie tej kwestii dla innych instytucji finansowych. Nieważne, że nie jest ono do końca zgodne z literą prawa.

Do tej pory dyskusje o banku dotyczyły głównie zakresu akcji pożyczkowej, pożądanego poziomu kapitałów czy sposobu, w jaki BGK zarządza państwowymi funduszami. Szybka wymiana władz tej instytucji powoduje pojawienie się kolejnych pytań - o sens polityki kadrowej państwa. A także - choć powoli staje się to frazesem - o jakość stanowionego ostatnio prawa.