Prawdę mówiąc, nie wiem, czym żyją fundusze inwestycyjne, a właściwie ci, którzy nimi zarządzają. Może myślą już tylko o urlopach i "automatycznie" składają zlecenia na giełdę?
Przyznajmy, urlop im się należy. Mają za sobą kolejne pracowite miesiące. Jeden z nich mówił mi ostatnio: trzeba nieźle ruszać głową, żeby kilkaset milionów złotych upchnąć rozsądnie na giełdzie w ciągu miesiąca. A przecież nie ma lekko - upchnąć trzeba. Klienci nie pozostawiają wyboru.
Na dodatek od pewnego czasu niektórzy zarządzający mogą być w dość schizofrenicznej, a więc niezdrowej, sytuacji. Kiedy bowiem członkowie zarządów TFI cieszą się z napływu ogromnych pieniędzy do funduszy (z tego TFI przecież żyją...) i zamawiają kolejne telewizyjne reklamy - tym razem zapewne już zgodne z wymogami nadzoru finansowego - oni martwią się, w co te pieniądze ulokować i jak to zrobić nawet wtedy, kiedy np. fundamentalnych przesłanek do inwestycji po prostu nie ma. Może ten stan rozdwojenia jaźni tłumaczy też, dlaczego zarządzający coraz częściej ostatnio wypowiadają się o rynku nie w hurraoptymistycznym tonie, ale z nutką niepokoju. I robią to publicznie.
Nas też oczywiście proszą, abyśmy pisali o ryzyku - jak najwięcej i jak najczęściej. I ja tę prośbę właśnie spełniam, pomny, że każdy ma inną rolę na rynku.
Jest się z czego cieszyć na giełdzie, prawda? I tym bardziej jest się czego bać - rzekł mi ów specjalista od upychania. A później spokojnie wrócił do pracy i do składania zleceń...