Sytuacja na rynku pracy poprawia się w ostatnim czasie szybciej, niż oczekiwali tego najwięksi optymiści. Tempo spadku bezrobocia rzeczywiście imponuje. Sytuacja ta skłania mnie do podzielenia się z kilkoma przemyśleniami na ten temat.
Jeszcze nie tak dawno dla wszystkich było jasne, że największym problemem gospodarczym w Polsce jest wysokie bezrobocie. Było ono jednocześnie barierą wzrostu, ponieważ osoby niepracujące stanowią grupę o najniższych dochodach i nie przyczyniają się znacząco do wzrostu konsumpcji. Dodatkowo, wysokie bezrobocie generowało znaczące koszty społeczne. Podejmowano próby walki z tym negatywnym zjawiskiem - można wymienić wiele programów rządowych, mających w założeniu przeciwdziałanie bezrobociu. Oczywiście, skuteczność tych działań była niewielka, a sytuację na rynku pracy poprawił, zgodnie z przewidywaniami wielu ekonomistów, dopiero wysoki wzrost gospodarczy. Wniosek, jaki z tego płynie, jest oczywisty: zamiast wydawać publiczne pieniądze na mało efektywne działania, wspierajmy rozwój gospodarki poprzez obniżanie podatków i zastępowania wydatków socjalnych wydatkami inwestycyjnymi. A wówczas wolny rynek poradzi sobie sam z nadmiarem osób bez pracy.
Dostrzegam oczywiście fakt, że częściowo za spadek bezrobocia odpowiadają liczne wyjazdy naszych rodaków do pracy za granicę. Ma to jednak także swoje negatywne konsekwencje. Już dzisiaj w budownictwie brakuje rąk do pracy - czerwcowe badania GUS-u wskazują, że brak wykwalifikowanych pracowników stanowi barierę rozwoju dla 55 proc. firm budowlanych. Brak pracowników zaczyna być też odczuwalny w wielu innych branżach - dotyczy to zarówno personelu o najniższych kwalifikacjach, jak i osób z rzadkimi umiejętnościami. Wkrótce może okazać się, że nasze przedsiębiorstwa przegrywają w konkurencji z firmami zagranicznymi, do których rozwoju przyczynia się praca naszych rodaków. Czy można zapobiec temu naturalnemu mechanizmowi? Oczywiście, nie można nakazać przedsiębiorcom prywatnym podnoszenia wynagrodzeń w celu zatrzymania pracowników w kraju, ale można im to ułatwić poprzez obniżanie podatków i zmniejszanie pozapłacowych kosztów pracy. Zmniejszenie obciążeń na rzecz budżetu umożliwi bowiem przeznaczenie części zaoszczędzonych środków na podwyżki wynagrodzeń.
Pewien wzrost wynagrodzeń wymuszony sytuacją na rynku pracy już teraz ma, oczywiście, miejsce. Dla pracowników jest to korzystne, ale z punktu widzenia makroekonomii ma swoje wady. Wskazać można np. na pojawiającą się coraz wyraźniej presję inflacyjną i związane z tym zaostrzenie polityki pieniężnej ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wyższe wynagrodzenia oznaczają także pogorszenie konkurencyjności polskich firm na rynkach zagranicznych i mogą za kilka miesięcy skutkować spadkiem tempa wzrostu eksportu. Chyba że eksporterzy zdecydują nie podnosić cen mimo wyższych kosztów, godząc się tym samym na spadek zysków.
I na koniec warto pamiętać o jednym - niskie bezrobocie, które być może za klika lat spadnie wyraźnie poniżej 10 procent, nie będzie nam dane raz na zawsze. Zakończą się przygotowania do Euro 2012, minie okres boomu inwestycyjnego, gospodarka nieco zwolni i pracodawcy znowu zaczną redukować zatrudnienie. Jeśli nałoży się na to dekoniunktura w Unii Europejskiej, to część naszych rodaków pracujących w Irlandii czy w Niemczech stanie przed koniecznością powrotu do kraju. Mechanizmu tego nie unikniemy, gdyż wynika on z naturalnej cykliczności rozwoju gospodarczego. Warto więc przygotować się na gorsze czasy przede wszystkim poprzez zdecydowane prowadzenie reform systemowych i liberalizowanie wymagających tego obszarów gospodarki.