Poznaliśmy pierwsze założenia do budżetu na 2008 rok. Wywołały one sporo dyskusji i zostały odebrane dość niejednoznacznie. Część obserwatorów miała nadzieję, że Ministerstwo Finansów będzie próbowało w większym stopniu wykorzystać obecną sytuację, a więc dynamiczny wzrost gospodarczy, i zdecyduje się na zmniejszenie deficytu budżetowego poniżej 30 mld zł. Widać jednak wyraźnie, że kotwica budżetowa wciąż obowiązuje i nawet gdyby premier Gilowska chciała pójść dalej, to nie dostanie na to zgody politycznej. Czy jednak rzeczywiście pozostawienie takiego deficytu musi być niebezpieczne?
Najpierw jednak kilka słów o założeniach makroekonomicznych. W kwestii wzrostu PKB nie było w zasadzie ocen negatywnych. Przy braku poważnych zmian progospodarczych trudno będzie osiągnąć w 2008 roku wzrost gospodarczy wyraźnie powyżej 6 proc. Z drugiej strony, jeśli tylko nie dojdzie do jakiejś katastrofy światowej gospodarki, powinniśmy bez specjalnych problemów przekroczyć poziom 5 proc. Przyjęte założenia są zatem dość realistyczne. Z jednym zastrzeżeniem. Jeśli inflacja ma jednocześnie utrzymać się w ryzach, a zatem średniorocznie być poniżej poziomu 2,5 proc., a tak zakłada resort, to trudniej będzie osiągnąć dynamikę PKB zbliżoną do 6 proc. Konieczne może być bowiem relatywnie większe zacieśnienie polityki monetarnej. Oczywiście trudno dziś jednoznacznie to przesądzać. Nie wiemy tak naprawdę, jak bardzo wzrost gospodarczy wpłynie na wzrost cen. Projekcja inflacji nie jest, delikatnie mówiąc, skuteczna. Także inne sposoby prognozowania inflacji nie dają zadowalających efektów. Wciąż mamy problem z odpowiednią oceną zależności: wzrost gospodarczy a wzrost cen. Widać to wyraźnie przy analizie prognoz sprzed dwóch lat. Prawie nikt nie oczekiwał, że wzrost gospodarczy w roku 2006 przekroczy 5 proc. Zdecydowana większość optymistów (czyli tych, którzy spodziewali się wzrostu na poziomie zbliżonym do 5 proc.) twierdziła, że jednocześnie dojdzie do wzrostu inflacji powyżej 2,5, a nawet powyżej 3 proc. Oczywiście potrafimy teraz wskazać powody, dla których CPI, a szczególnie jego elementy popytowe, nie wkroczyło jeszcze w niebezpieczne obszary. Niemniej jednak nie posunęliśmy się znacząco z jakością opisu polskiej gospodarki. Ciągi danych wciąż są za krótkie.
Moim zdaniem zatem, para wielkości PKB i CPI jest w założeniach budżetowych na dość optymistycznych poziomach, ale bynajmniej nie nierealnych. Co do innych wielkości makroekonomicznych trudno mieć poważniejsze zastrzeżenia. Spadek bezrobocia do poziomu jednocyfrowego może w pierwszej chwili zaskakiwać, ale biorąc pod uwagę obecne tendencje, emigrację i wysoki poziom inwestycji, któremu towarzyszy znacząca dynamika w tworzeniu nowych miejsc pracy, jest on bardzo prawdopodobny.
Wróćmy zatem do kwestii deficytu budżetowego. Kotwica budżetowa na poziomie 30 mld zł została przyjęta za czasów rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Już wtedy można ją było określać jako absolutne minimum dla stabilizacji finansów publicznych. Przy wzroście PKB wskaźnik deficyt/PKB miał systematycznie, acz relatywnie wolno, spadać do poziomu poniżej 3 proc. Teoretycznie możemy powiedzieć, że skoro wzrost gospodarczy jest szybszy, niż zakładano, to i spadek wskaźnika deficyt/PKB będzie szybszy. Czyli jest lepiej, niż miało być. W czym zatem problem? Ano w tym, że jeśli wzrost gospodarczy jest szybszy, to powinno się jeszcze szybciej dążyć do ograniczenia deficytu, a potem wypracowania nadwyżki. Bo prędzej czy później czasy gorsze nadejdą. I tym należy tłumaczyć niezadowolenie części ekonomistów. Oczywiście jest to w obecnej sytuacji niezadowolenie czysto teoretyczne, bo praktycznie trudno sobie wyobrazić zgodę tej koalicji na dalsze zacieśnianie budżetu.
Moim zdaniem, istotne jest nie tylko owe 30 mld zł, ale także struktura wydatków i dochodów budżetu. W kraju na dorobku, w kraju braku infrastruktury, niedofinansowanej nauki, słabego wsparcia nowych technologii oraz absurdalnie dużych pozapłacowych kosztów pracy rzeczywiście można zastanawiać się nad nieco wolniejszym tempem obniżania deficytu budżetowego. Ale pod warunkiem, że środki uzyskane w ten sposób są przeznaczane na sfinansowanie obniżki składki rentowej, wybudowanie autostrad czy inwestycje w naukę. Można się zastanawiać, co nie oznacza, że należy fakt ten przyjmować bezkrytycznie. W końcu Finlandia czy Irlandia potrafiły zarówno ograniczać deficyt budżetowy, jak i inwestować w swój rozwój.