Się będzie działo. Jakby tak ktoś spoza kraju wpadł na chwilę i posłuchał wypowiedzi w mediach, szybko złapałby, że 2012 rok ma mieć dla Polski znaczenie niemal magiczne. Cóż to się bowiem ma nie stać zanim ów historyczny moment nadejdzie! Kraj, jak wiadomo kwitnący na potęgę, jeszcze bardziej rozkwitnie. Nieruchomości będą dalej drożały jak głupie. A giełda w amoku, niepomna pogarszających się wskaźników i przepisów bhp, bić będzie kolejne, coraz bardziej księżycowe rekordy. W tym pięknym scenariuszu sam rok 2012 przynieść miałby zalew euro, wydawanych nieprzytomnie przez armię turystów zagranicznych. Słowem - raj na ziemi. I podobno to wszystko dzięki piłce?
Odnoszę wrażenie, że jesteśmy, niestety, po części narodem fantastów snujących czasem kosmiczne wizje, które miałyby odmienić nasz tradycyjnie, z definicji i po wsze czasy trudny byt. Zamiast ciężkiej, konsekwentnej pracy, jakiś cudowny pomysł, jakieś spektakularne wydarzenie. Do pokładów tego chorego mitomaństwa z lubością sięgał niegdyś Lepper (motyw: rezerwy walutowe) czy minister Kołodko (motyw: rezerwa rewaluacyjna). Ostatnio takim narodowym cudownym wehikułem, który wiele spraw ma załatwić, stały się zaplanowane na 2012 r. piłkarskie mistrzostwa Europy. Tak jak pewnie większość fanów piłki cieszę się, że dożyłem dnia, w którym mogłem na żywo oglądać, jak jeden z idoli z dzieciństwa - Michelle Platini - ogłasza, że prawo do organizacji Euro 2012 dostaje duet Polska-Ukraina. Niezaprzeczalnie, jest to szansa na załatwienie kilku niezałatwialnych w innym trybie spraw - jak choćby budowy kilku w miarę przyzwoitych stadionów czy poprawy i budowy dróg, którymi miałyby poruszać się tysiące kibiców z całej Europy. Tyle że zaraz, gdy tylko skończyła się transmisja z ceremonii UEFA, zaczęły się schody. I, o zgrozo, zaczęła się też niebezpieczna, mitomańska paplanina. Nawet się człowiek nie obejrzał, a Euro 2012, choć kompletnie nieprzygotowane, już zdążyło urosnąć do rangi symbolu i cezury o charakterze wręcz historycznym.
Podobno jest tak, że jak się myśli, to się wątpi. No więc starając się przynajmniej zachować pozory człowieka myślącego, wątpię. I w efekcie owego przemyślanego wątpienia, przypisywanie piłkarskiemu turniejowi aż tak wszechpotężnej zbawczej mocy ekonomicznej uważam za zbiorowe urojenie. Powtórzę - to super, że mamy Euro 2012. Zarówno ze względów emocjonalno-prestiżowych, jak i z uwagi na możliwy do zrobienia duży biznes. Ale jeśli prezentowane w mediach opinie miałyby być reprezentatywne, to jest to szansa równie wyolbrzymiana i przeceniana, jak perspektywy i kursy akcji części polskich spółek. Dlaczego tak uważam? Przede wszystkim dlatego, że Euro 2012 nie wygeneruje, moim zdaniem, aż tak wielkich dodatkowych przepływów, jakby wynikało z ludowych podań. Pieniądze, które zostaną "wpompowane" w gospodarkę z racji przygotowań do turnieju, w dużej mierze będą tymi samymi pieniędzmi, które miały być w nią wpakowane także bez Euro 2012. Żadna dodatkowa manna z nieba nie spadnie, bo Unia nie funduje żadnymi odrębnymi funduszami imprez rozrywkowych w krajach członkowskich. Część planowanych wcześniej projektów ulegnie odchudzeniu, a pieniądze z nich przekierowane w stronę projektów okołoturniejowych. Oczywiście, impreza może przyciągnąć i zapewne przyciągnie nowy kapitał prywatny. Ale tu też nie szalejmy z wizjonerstwem. Przecież nikt nie będzie budował np. hotelu wyłącznie na Euro 2012. Musi mieć bowiem pewność, że i po owym 2012 r. znajdzie klientów, a to już zależy np. od stabilności rozwoju gospodarki także po tym przereklamowanym piłkarskim roku. Tak więc, założenie, że Euro 2012 będzie magicznym środkiem na podtrzymanie świetnej koniunktury przez kolejne lata, uważam za ryzykowne. Równie ryzykowna jest, według mnie, teza, że wszystko, co dobre na rynku kapitałowym, potrwa przynajmniej do 2012 r. Rozumowanie takie wydaje mi się równie naiwne jak opinie, że do igrzysk olimpijskich nadętym bańkom spekulacyjnym na giełdach chińskich nic nie grozi. Co ważne, całe to gadanie o cudownym roku 2012 zalatuje ściemą także dlatego, że bywa wykorzystywane jako argument sprzedażowy choćby na rynku nieruchomości (w tym przypadku zresztą rozumowanie jest naprawdę arcydziwaczne). Na pocieszenie zauważmy, że skłonności mitomańskie widać u nas nie tylko przy okazji całej gadaniny o Euro 2012. Znacznie wcześniej podobnie było przy okazji offsetu za F-16 czy Rosomaka. Zresztą podobnie naiwny ton słychać już także w porażających brakiem kompetencji medialnych dyskusjach o instalacji wyrzutni amerykań- skiego systemu antyrakietowego. Ale to już temat na osobny, równie optymistyczny, felieton.
Analityk