Zarządzanie państwem, czyli rządzenie, to co innego niż zarządzanie przedsiębiorstwem. Menedżer w przedsiębiorstwie powinien mieć odpowiednie kwalifikacje formalne, doświadczenie w kierowaniu zespołami ludzkimi, znać specyfikę sektora, przepisy prawa gospodarczego i mieć odpowiednie predyspozycje psychiczne. Wymagania stawiane ministrom w kolejnych koalicjach rządowych w Polsce są odmienne. Podstawowym kryterium okazuje się poparcie polityczne, umożliwiające sklecenie jakiejkolwiek koalicji, a wykształcenie i kompetencje znajdują się na drugim planie. W efekcie, w epoce kształtowania się w świecie gospodarki opartej na wiedzy, w Polsce zdarzają się ministrowie bez matury.
Kryterium fachowości stawiane kandydatom na członków rządu zostało znacząco spłycone. Okazuje się, że do otrzymania teki ministra żeglugi wystarczy mieć widok z okna na morze, teki ministra rolnictwa wystarczy prowadzić w przeszłości gospodarstwo rolne, a kwalifikacje zawodnika wystarczały do objęcia resortu sportu, zaś najlepszym kandydatem na ministra zdrowia jest zawsze lekarz.
Rozumowanie jest proste: rolnik orientuje się w sprawach rolnictwa, a lekarz w problemach służby zdrowia. Takie podejście stwarza dwa podstawowe czynniki ryzyka. Po pierwsze, perspektywa gospodarstwa rolnego bądź szpitala może nie wystarczyć do ogarnięcia perspektywy rolnictwa czy służby zdrowia w całym kraju. Do zarządzania na szczeblu ministerialnym potrzebna jest, podobnie jak w przypadku przedsiębiorstwa, co najmniej wiedza i wyobraźnia, o doświadczeniu nawet nie wspominając.
Drugie ryzyko jest poważniejsze. Minister - rolnik będzie forsował rozwiązania korzystne dla rolnictwa, nie bacząc na interes reszty gospodarki, podobne pokusy będzie miał minister - lekarz w sprawie reprezentowania interesów służby zdrowia. Z perspektywy lekarza dla rozwiązania problemów właściwsze jest zwiększenie nakładów na służbę zdrowia przez podwyższenie podatków niż przeprowadzenie niepopularnych w środowisku zmian systemowych. Niewielu ministrów potrafi wyzwolić się z obciążenia środowiskowego i przedkładać interes społeczny nad interes swojej grupy zawodowej.
W resortach, w których koncentrują się interesy grupowe, korzystniejszym dla wszystkich rozwiązaniem byłoby, moim skromnym zdaniem, powoływanie na ministrów fachowców od zarządzania lub osób, które potrafiłyby uciec od forsowania interesów branżowych. W przeciwnym razie powrócimy do rzeczpospolitej resortowej, w której interesy silniejszych grup stawiane są ponad interesami słabszych. Nad równowagą z różnym skutkiem czuwają gabinety polityczne skupiające doradców, w założeniu fachowców i jako ostatnia instancja - premier.