Niedawno konsorcjum prywatnych firm PCC Rail i Arriva Polska wygrało przetarg na kolejowe przewozy pasażerskie w województwie kujawsko-pomorskim. To pierwszy tego typu przypadek w Polsce. Czy, Pana zdaniem, to tylko jednorazowa sytuacja, czy może początek pewnej nowej, stałej tendencji?
To jest pierwszy namacalny dowód na to, że funkcjonujący od 2003 r. prywatni polscy przewoźnicy, nawet w bardzo niekorzystnych dla transportu publicznego uwarunkowaniach, przy braku stabilności i ustawy o transporcie publicznym, mogą jednak być na tyle aktywni, żeby skutecznie konkurować z PKP. Oczywiście, trzeba mieć świadomość, że zarówno dla PCC, jak i dla Arrivy jest to bardziej propagandowe zwycięstwo niż zdobycie faktycznego udziału w rynku. Jednak kiedyś ten pierwszy krok trzeba było zrobić i dobrze, że stał się właśnie faktem. Mamy więc oto pierwszą jaskółkę, która - wbrew przysłowiu - wiosnę czyni.
Co pokazał ten przetarg i jego rezultaty?
Przede wszystkim to, że rynek się zmienia, staje się coraz bardziej konkurencyjny i że pojawiają się na nim nowi gracze. Bo w tym przypadku tradycyjny przewoźnik towarowy, a nie osobowy, przygotował ofertę i ją wygrał z tradycyjnym przewoźnikiem osobowym. Przy czym wygrał ceną rażąco odbiegającą od oferty państwowego przedsiębiorstwa i znacznie korzystniejszą dla zamawiającego usługę samorządu terytorialnego. Różnica wynosiła w tym przypadku 5 zł na jednym tzw. pociągokilometrze (czyli jednym kilometrze przejechanym przez jeden pociąg - przyp. red.).
Jak np. w procentach wyglądała ta różnica?