To było niedaleko ulicy Książęcej w Warszawie. Stała na przystanku, za nic mając palące słońce i nieznośny upał - jakby to jej nie dotyczyło. Miała lekko opaloną, gładką skórę, na tle której biała, doskonale skrojona sukienka lśniła wyjątkowym blaskiem. Proste czarne włosy spływały jej łagodnie na ramiona. Patrzyła na mnie wielkimi oczami - ich koloru nie zdołałem odgadnąć - marszcząc trochę ciemne, wyraźne brwi. W jej spojrzeniu było tyle samo ciekawości, ile - być może - obietnicy. Była piękna. I uśmiechała się do mnie.

Chciałem coś powiedzieć, ale... nie mogłem otworzyć okna w samochodzie - klimatyzacja straciłaby swoją moc. Do tego światła już się zmieniły, a kierowcy trąbili niecierpliwie, ponaglając mnie, bym czym prędzej rozstał się z naprawdę niezwykłej urody wizją. Jej ostatnie fragmenty, impresje, rozmazany obraz - już nie tyle twarzy, co raczej doskonałej całości o niezwykłych proporcjach - przetrwały jeszcze chwilę, by rozpłynąć się ostatecznie na dźwięk telefonu.

Cholera, kiedy wreszcie kupię zestaw głośnomówiący i przestanę łamać prawo - porwałem z fotela komórkę. - Co słychać, kochanie? - zapytała moja dziewczyna. - Nuda, zmęczenie, korki i upał. Nic ciekawego, nic - odpowiedziałem gorliwie. - Pamiętaj, wkrótce jedziemy na urlop, odpoczniesz. Buziaki - powiedziała ze śmiechem i odłożyła słuchawkę. A ja utknąłem w kolejnym tasiemcowym korku, nieprawomyślnie wracając do pięknego wspomnienia.W pracy podzieliłem się niezwykłym, ulicznym doświadczeniem z kolegą, kreśląc w powietrzu rękami to, co nazwałbym cudowną architekturą ciała, i próbując nieporadnie opisać całą resztę. - Ach tak, wiem, wiem nawet, jak ona się nazywa - rzekł z uśmiechem. Zatkało mnie. - Wiesz? Widziałeś? Znasz? - pytałem z niedowierzaniem. - Owszem. Wiem, widziałem, trochę znam - choć raczej z widzenia. Rzeczywiście, niebiańskie stworzenie. Każdy się ślini na jej widok, nie ty pierwszy, nie ostatni. Tylko imię ma jakieś takie dziwne. Hossa czy coś takiego - odpowiedział ze spokojem. - Gdzie ją można spotkać, skąd się tu wzięła? - wciąż zadawałem pytania w tempie karabinu maszynowego. - A ty skąd się wziąłeś, urwałeś się z choinki? Przecież jest sławna. Znają ją teraz miliony... - Aktorka? - zgadywałem. - No, można tak powiedzieć, uzdolnienia aktorskie to ona ma. Może przybierać różne postaci i omamić każdego. Skąd jest? Diabli wiedzą. Ważne, że jest i robi furorę od dobrych kilku lat. Chyba pracuje i mieszka na Książęcej. Ale uważaj - adoratorów ma podobno więcej niż ty włosów na głowie i pieniędzy na koncie. - O to akurat nietrudno - stwierdziłem, mając raczej na myśli moje oszczędności niż moje jeszcze nie tak całkiem przerzedzone włosy, ale poczułem się trochę rozczarowany. Szybko jednak doszedłem do siebie - przecież nie stracę głowy dla jakiejś siksy. - Uważaj, ludzie tracą z jej powodu głowę, nawet tego nie zauważając - kolega jakby czytał moje myśli. - Słyszałem, że starsi i zamożniejsi zastawiają domy, byleby tylko dotrzymać jej kroku, młodsi żyją na kredyt i wypruwają sobie żyły, żeby tylko pobyć z nią chwilę. A wszyscy liczą na Bóg wie co - przestrzegł na odchodnym kolega. - Bez obaw, swój rozum mam - odrzekłem. - A, i jeszcze jedno - jest doprawdy zjawiskowa, ale wiesz - czas płynie. Pięć lat temu była jak niewiarygodnych wdzięków nastolatka, dziś jest jak młoda, ale już dojrzała dziewczyna, za chwilę będzie jak świadoma siebie i wszystkich swoich możliwości kobieta w rozkwicie. A potem... no cóż, nie wiem, jak będzie wyglądała za rok lub dwa, ale wiem, jak wygląda jej starsza siostra. I to jest, niestety, prawdziwe paskudztwo. - Nie mów tak... - zaoponowałem rycersko. - To tylko między nami - szowinistycznymi świnkami. Zresztą gdybyś ją zobaczył, wiedziałbyś, o czym mówię. A do tego ma tak samo dziwaczne imię, jak ślicznotka, która cię olśniła, zupełnie jakby były bliźniaczkami, choć wyglądają całkiem inaczej. Nazywa się Bessa. Równie często bywa na Książęcej, choć podobno ostatnio podróżuje po świecie. - A daj spokój - rzekłem niecierpliwie. - I tak wolałbym pięć minut z Hossą niż miesiąc z jakąkolwiek inną. A jeśli już zacznie przypominać swoją brzydką siostrę, to wiesz - pięknych dziewczyn w Warszawie nie brakuje, a latem widać to najlepiej. Tu już obaj, szeroko się uśmiechając, pokiwaliśmy zgodnie głowami i w poczuciu pełnego wzajemnego zrozumienia zabraliśmy się do pracy. Hossa, Bessa, pal licho, nie warto przejmować się za bardzo. Lato, wakacje, piękne dziewczyny - tylko to się liczy. No, może nie tylko to się liczy. To złe słowo, zwłaszcza chyba teraz - może tylko to jest ważne.