"Do zoo kochani, do zoo, dozować należy z umiarem, bo mieszkanie mieć to piękna rzecz z przydziału, lecz nie za karę" - śpiewał jeden z zespołów w czasach, gdy ja beztrosko poznawałem (?) tajniki rubla transferowego na obowiązkowej w tamtych latach na wszystkich kierunkach studiów ekonomii politycznej. W tym samym czasie ten sam, a może inny zespół (to było jednak jakiś czas temu), śpiewał piosenkę, która była zbiorem pytań i nieudzielonych nigdy odpowiedzi. Pamiętam jedną ze zwrotek: "Ja poeta i łachmyta milczę, kiedy syn mnie pyta, co jest lepsze w życiu, tato, skończyć studia czy łopatą wrzucać węgiel do kopalni lub wyżymać mózgi w pralni?". Słuchaliśmy tych piosenek, uciekając w Beskidy od rzeczywistości wymyślanej nam przez generałów. My nie musieliśmy jak w piosence pytać, co jest lepsze, bo krok w kierunku uniwersytetu już zrobiliśmy. A co do mieszkań z przydziału... Na wiele nie liczyliśmy. W zasadzie najważniejsze było, by za karę nie trafić do jakiegoś zoo... Żeby zatem nie prowokować rzeczywistości i ja, i moi znajomi woleliśmy wspomniane wcześniej Beskidy.
Minęły lata. Trochę wydorośleliśmy. Rubel transferowy jest tylko jakąś paranoiczną historyjką z podręczników ekonomii pisanych przez późniejszych budowniczych kapitalistycznej rzeczywistości RP. Mieszkania z przydziału co prawda cały czas są (ot, choćby w warszawskim domu bez kantów, gdzie rozdawnictwo objęło facetów w sutannach, wojskowych mundurach i partyjnych aktywistów), ale żeby trafić do zoo, trzeba już sobie zasłużyć. Co by więc nie mówić, to co wokół zmienia się. I to na lepsze. Przynajmniej jeżeli chodzi o rynek mieszkaniowy. Po cenowym szaleństwie podobno zaczyna działać jakiś hamulcowy. Szaleństwo zaczyna dławić się pazernością, którą do tej pory tłumaczyło rynkowymi zachowaniami. Swoją zadyszkę próbuje co prawda leczyć, przekonując i powtarzając: "Ale taniej nie będzie!".
A może jednak będzie? Bo o tym, że może być, przekonał się mój znajomy, który kupując niedawno mieszkanie, cenę wyjściową zbił o 20 procent. I wszyscy byli zadowoleni. Oczywiście, radość była zróżnicowana, ale przecież nikt nigdy nie obiecywał równej dawki szczęścia dla każdego. Dlaczego? Sięgnijmy do piosenki: "Przestań pytać, bo już nocka, zamknij oczy, possij smoczka. Chcesz? To zmienię ci pieluszkę i pomodlę się nad łóżkiem..."
Skoro zatem już wiemy, że pełni szczęścia wszyscy mieć nie mogą, starajmy się radować tym, co mamy. A wszystko wskazuje na to, że z miesiąca na miesiąc, z roku na rok większość z nas ma coraz więcej. Oczywiście to coraz więcej rośnie, rozwija się i jest z nami w innym świecie niż kilkanaście lat temu. I pewnie dlatego wielu z nas ma kłopot z obiektywną oceną realu. Bo jest on naprawdę nieporównywalny do tego, który zostawiliśmy (wierzę, że na zawsze) za plecami. Tak, nie wszystkim jest łatwo i lekko. Tak, nie każdego stać na własne, choćby niewielkie mieszkanie. A jednak... Nadziei we mnie jakby więcej. I chociaż prostaków i głupków mimo mijających lat jakby nie ubywało (co prawda krawaty zmieniły kolor, ale tylko połowicznie), to jednak wolę ten dzisiejszy świat horrendalnie drogich mieszkań niż tamten - taniej, ale... niedostępnej wielkiej płyty.
A pełnia szczęścia? Może w mieszkaniowej rzeczywistości będzie bliższa, kiedy dostępniejsze staną się kredyty. Kiedy moja i twoja praca będzie wyceniana tak jak praca Francuza, Belga czy Niemca. To, kiedy tak się stanie, wbrew sceptykom, zależy także od nas.