Wreszcie wyszło na to, kto ma rację. Głupi ekonomiści, którzy od lat powtarzają, że polskie finanse publiczne są w złym stanie i że trzeba wykonać najbardziej niecierpianą przez polityków robotę, czyli przejrzeć wydatki i wyeliminować te, na które nas nie stać. Czy też politycy (wspierani aktywnie przez profesor Gilowską) twierdzący, że nie ma czym się przejmować, nie warto się nikomu narażać, trzeba tylko usiąść i poczekać, a wszystkie problemy rozwiążą się same. Bez tracenia głosów wyborców!
Spór rozstrzygnięty został kilka dni temu, kiedy okazało się, że w budżecie mamy po połowie roku nadwyżkę - i to pierwszy raz od 1990 roku. Nie ma deficytu, nie ma długu, nie ma problemu. Może nie będzie żadnych znaczących obniżek podatków, ale przynajmniej nudziarze twierdzący, że z finansami publicznymi trzeba coś zrobić, bo inaczej wszystko to może się źle skończyć - np. następną "dziurą Bauca" - muszą wreszcie zamilknąć.
Niestety, nie. W imieniu nudziarzy uprzejmie informuję, że choć przyjęliśmy z zadowoleniem informację o dobrym stanie budżetu w pierwszym półroczu, ani trochę nie zmieniamy naszej opinii na temat tego, co należy zrobić - i co od wielu lat jest sabotowane przez kolejne sejmowe większości.
Po pierwsze, na wyniki budżetu za pierwsze półrocze 2007 r. trzeba patrzeć z dystansem. Nigdzie nie jest powiedziane, że dochody, wydatki i deficyt państwa rosną w ciągu roku w sposób proporcjonalny i że nadwyżka w końcu czerwca oznacza, że nadwyżką zakończymy również cały rok. Nie ma wątpliwości, że dochody podatkowe rosną szybciej od przewidywań, więc w skali całego roku deficyt może być o kilka miliardów niższy, niż założono. Ale już w przypadku wydatków ich mniejsze od oczekiwania zaawansowanie w pierwszej połowie roku oznacza prawdopodobnie jedynie przesunięcie w czasie - wydatki, których nie dokonano w okresie od stycznia do czerwca w większości zostaną poniesione w miesiącach kolejnych, doprowadzając z kolei w tym okresie do deficytu większego, niż planowano. Łącznie więc oczekuję, że w skali całego roku deficyt na pewno przekroczy 20 miliardów złotych, choć na razie mamy w kasie nadwyżkę.
Po drugie, półroczną nadwyżkę w budżecie w lwiej części zawdzięczamy nie jakimkolwiek decyzjom ministra finansów, ale wyjątkowo dobrej koniunkturze gospodarczej. Oczywiście, nic w tym złego. Poza jednym: że dobra koniunktura za 2-3 lata się skończy, a wówczas dochody podatkowe zaczną spadać, a deficyt rosnąć. Równie niespodziewanie, jak w minionych miesiącach, zmieniał się w nadwyżkę. Ale to, oczywiście, nie jest żadne zmartwienie dla obecnej pani minister, bo te rachunki spłacać będzie za nią musiał już ktoś inny.