Reklamy funduszy? To może rzeczywiście nic takiego. Owszem, docierają do milionów obecnych i potencjalnych klientów, wabią historycznymi stopami zwrotu, ale to wciąż tylko reklamy. Są często nierzetelne, to prawda, ale przynajmniej wiemy dobrze, co o nich myśleć. I możemy zrobić użytek z pilota TV. Nadzór się nimi zajmuje - dobrze, niech zajmuje się rynkiem, także tą jego stroną. Ale może faktycznie problem leży zupełnie gdzie indziej. W moich doświadczeniach, w pana doświadczeniach, i w pana, i w pani też. Zebrałem kilka ciekawych relacji, mogę dodać własną. O pajęczej sieci naganiaczy.
Typowa historia jest taka. Klient przychodzi do banku. Mniejsza o powód, ale przyjmijmy, że chce np. zablokować pewną kwotę na rachunku. Kwota nie jest zbyt wielka, ale też i nie symboliczna. Oprocentowanie rachunku jest skandalicznie niskie (czego nie można powiedzieć o kosztach), oprocentowanie lokat - niemal równie żałosne. Rekordowe zyski banków mają przecież swoje wytłumaczenie. Zanim jednak pada jakikolwiek komentarz z ust klienta, pomocny i przewidujący personel wyprzedza atak. Podsuwa rozwiązanie: - Odsetki są niewysokie, ale może pan kupić fundusze inwestycyjne, zarabiają bez porównania więcej. - Fundusze? - odpowiada klient, jeszcze niedawno student SGH, dziś menedżer pełną gębą - akurat nie zarabiają, przecież słyszałem, co się w tych dniach dzieje na giełdzie, a te, które tam nie inwestują, niewiele mogą zaoferować w porównaniu z lokatą. - Proszę, niech pan spojrzy na wyniki, przecież są znakomite - personel podsuwa dużą, wymowną tabliczkę, stojącą na ladzie nieopodal. - Te z ostatniego roku? - Tak, albo od początku istnienia. To niesamowite, prawda? Ma pan zysk, jak - ha ha - w banku. To nasze fundusze, może się pan czuć bezpiecznie.
Klient stawia jednak na swoim, zastanawiając się tylko, czy i kto przygotował personel do takich dyskusji i co personel ma z tego. - Zabieram pieniądze tam, gdzie są niższe koszty i o jedną czwartą wyższe odsetki. Proszę zrobić przelew - ucina.
Rozmowa odbyła się dwa tygodnie temu. Znajoma klienta trochę wcześniej postanowiła na krótko "zrolować" lokatę w wysokości 50 tys. zł. Przy takiej kwocie można już - zwykle bezproduktywnie - myśleć o negocjowaniu stawki (raczej tylko myśleć niż negocjować, ale jednak). W pierwszym okienku także została "zaczepiona" o fundusze, ale dała odpór i odesłano ją szybko do innego okienka. - Chce sobie pani zawracać głowę lokatami? - to było jedno z pierwszych pytań. - Właśnie po to tutaj przyszłam. - A ja doradziłabym pani fundusze. Najlepiej inwestujące na giełdzie, bo zarabiają najwięcej. - Jak to zarabiają? W ostatnich tygodniach chyba tracą - zauważyła rezolutnie znajoma, której nie jest obcy ani rynek finansowy, ani nawet prawdziwe meandry inwestowania, bo taką ma po prostu pracę.
- To są niewielkie straty - pomocny - personel nie dał się zbić z tropu. Dziś są, jutro już ich nie ma. - Prawda, ale mogą też być większe. Ja przecież chcę za miesiąc kupić samochód. - Za miesiąc tych strat nie będzie. - Skąd pani to wie? - Tak po prostu myślę. Właściwie jestem pewna. Kto by się tym przejmował. Wie pani, ile zarabiają fundusze? Wszyscy je kupują.