Ubiegłotygodniowe spadki dopełniły czarę goryczy. Giełda pokazała swoje drugie oblicze, którego duża część "świeżych" inwestorów nigdy nie znała. Łatwe zarobki przerodziły się w dotkliwe straty. Radość z dużego zainteresowania rynkiem kapitałowym przez coraz to nowych inwestorów teraz przerodziła się w strach. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zrobią drobni inwestorzy ze swoimi pieniędzmi ulokowanymi w funduszach inwestycyjnych. Jaki procent z nich upomni się o swoje pieniądze po wakacjach? Jakie są w stanie zainkasować straty? Jest z pewnością więcej pytań bez odpowiedzi. Bezsporny jest jednak fakt, że fundusze inwestycyjne same sobie zgotowały ten los. Agresywne reklamy w mediach w stylu "ty też możesz zarobić 150 procent", musiały przynieść skutek. Kwestia ryzyka zeszła na dalszy plan. Teraz za to przyjdzie zapłacić.
Artykuły prasowe o krachu na światowych giełdach, panicznej wyprzedaży dają szansę na korekcyjne odbicie. Pesymizm wśród inwestorów jest tak duży, że nie zdziwiłbym się, gdyby indeksy odbiły się w nadchodzącym tygodniu. To jest tylko koncert życzeń, bo o wszystkim zadecyduje giełda amerykańska. Trudno wyobrazić sobie wzrosty na warszawskim parkiecie, kiedy tam miałoby spadać. No cóż, co najmniej pół roku mówiło się o głębszej korekcie na giełdzie. Pech chciał, że korekta przerodziła się w krach. Na razie o bessie nikt nie chce otwarcie mówić, choć wiele za tym przemawia. WIG20 jest bardzo blisko ważnego poziomu, czyli około 3173 punktów. Przebicie tego poziomu powinno pogłębić spadki. Postawiłbym u bukmachera trochę "drobnych" na to, że ten poziom będziemy przez jakiś czas bronić. Od wtorku rośnie LOP, co oznacza, że duzi inwestorzy mieli chęć zagrać do góry po święcie Maryjnym. Trudno się zresztą dziwić. Po takim spadku prawdopodobieństwo ruchu w górę urosło. Jednak pechowa sesja w Stanach zniweczyła te plany. Rynek jest na tyle wyprzedany, że aż prosi się o ruch do góry. Fed obniżając stopę dyskontową próbuje ratować światowe rynki. Tylko czy ten ruch w górę będzie trwały?
Wątpię.
BM BISE