Patrząc na giełdową historię Wistilu trudno odgadnąć, po co ta spółka pozostaje na parkiecie. W ciągu ostatnich lat nie uczyniła wiele, by podnieść wartość swoich akcji. Z drugiej strony nie korzystała z żadnych możliwości rozwoju, jakie daje uczestnictwo w rynku regulowanym. Poza tym w ogóle nie komunikuje się z inwestorami. Nie znamy ani najbliższych planów, ani długoterminowej strategii zarządu - o ile takową posiada. Jedynym źródłem informacji o tym, co się dzieje w firmie, są okresowe raporty, a i to zazwyczaj bardzo oszczędne w komentarze. Wistil też konsekwentnie, od 2002 roku, kiedy rozpoczęto prace nad systemem tzw. Dobrych praktyk w spółkach publicznych, odmawia zaangażowania się w budowę ładu korporacyjnego. Co więcej uważa, że "wszelkie dodatkowe regulacje zabezpieczające prawa akcjonariuszy, wierzycieli czy pracowników są zbędne".

W tej sytuacji jedynym wytłumaczeniem utrzymywania giełdowego status quo jest chyba tylko fakt, że na wykupienie ponad 100 tys. akcji będących w rękach mniejszościowych udziałowców rodzina Kwietniów musiałaby wydać (obecnie) ponad 20 mln zł, czyli prawie dwa razy więcej niż zarobiła w Wistilu i spółkach zależnych w 2006 r. pełniąc funkcje w zarządach i radach nadzorczych. Choć z drugiej strony, czy to może być problemem dla kogoś, kto rokrocznie zajmuje jedno z czołowych miejsc na liście najzamożniejszych Polaków, z majątkiem szacowanym na prawie 1,5 mld zł. Wiadomo zaś, że prawdziwy majątek zdobywa się w pierwszym rzędzie oszczędzając. Tej zasady trzymają się widać właściciele Wistilu, którzy nie muszą wyżyłować się, by czerpać zupełnie prywatne korzyści z publicznej ponoć spółki.