Granicząca z paniką przecena akcji na giełdzie zazwyczaj wywołuje medialną eksplozję informacji na temat rynków finansowych. Część dziennikarzy, na co dzień mało związanych z giełdą, zaczyna identyfikować się z newsami przez pryzmat własnych emocji. W miarę jak topnieją ich prywatne dziennikarskie oszczędności oraz nadzieje na szybkie odrobienie strat coraz bardziej angażują się w próby oceny sytuacji. Nic więc dziwnego, że tematyka ekonomiczna zajmowała tyle "jedynek" w gazetach i czasu antenowego w programach informacyjnych.
Mimo uspokajających głosów ekspertów częstotliwość, z jaką słowo "bessa" pojawiało się w mediach, rosła szybciej niż topniały aktywa inwestorów. Dziennikarze zadający pytania fachowcom odzwierciedlają zarówno strach, jak i chciwość społeczeństwa, które ulokowało na rynku lwią część oszczędności. Chciwość i strach to dwa pedały napędzające mechanizmy rynkowe (mam nadzieję, że za te słowa żaden minister nie wywali mojego nazwiska z listy autorów lektur szkolnych - o ile kiedykolwiek tam trafię). Dzięki eskalacji strachu giełdowy rower ma szansę zajechać znacznie dalej bez ryzyka, że przewaga jednej strony na tyle zakłóci równowagę, by ten się przewrócił. W nadmiarze optymizmu szczypta paniki jest konieczna, aby umożliwić kontynuację wciąż obowiązującego trendu - hossy.
Bessa oznacza długotrwałe spadki. Ale nie da się ukryć, w kontekście wieloletnich wzrostów trudno mówić o ostatniej przecenie jako o długotrwałej. Można to wykorzystać jako argument przemawiający za kupowaniem ryzykownych aktywów i wykorzystaniem przeceny jako okazji do tanich zakupów. Tymczasem - mimo że tańsze - nadal mogą być bardzo drogie. Obniżka cen nie zawsze jest okazją, zaś zatrzymanie spadków i odbicie wcale nie oznacza trwałego powrotu wzrostów.
Wystąpienie bessy - inaczej mówiąc: zmiana głównego trendu na rynkach akcji - wymaga, by na długoterminowych wykresach indeksów ustanawiane były coraz niżej zarówno kolejne dołki, jak i szczyty. Obecnie uprawnione jest pisanie i mówienie wyłącznie o korekcie, która niepokojąco zbliżyła się do cenowego dołka z lutego. Jego pokonanie (w konsekwencji niższy dołek) wskazałoby dopiero na pierwszy element, który mógłby świadczyć o nadchodzącej bessie - choć wcale by jeszcze o niej nie przesądzał. Dopiero ustanowienie kolejnego szczytu, wyznaczonego poniżej rekordów hossy, a następnie przebicie poprzedzającego go dołka upoważniałoby do odpowiadania twierdząco na pytanie, czy zbliża się bessa. Z tym że dopiero dalszy spadek wycen byłby ostatecznym potwierdzeniem zmiany. Na bazie tej samej definicji odbicie następujące po przecenie nie może być interpretowane jako sygnał uspokajający, który zmienia ogólny obraz rynku. Dopóki ceny nie osiągną poziomów sprzed spadków, wzrost może stanowić potwierdzenie zmiany trendu - wyznaczając nowy (niższy) szczyt.
W momencie potwierdzenia lub zwrotu istniejącego trendu większość inwestorów, którzy zdecydują uzbroić się w cierpliwość i czekać na nadejście wyraźnych sygnałów, zdąży stracić sporą część kapitału (lub okazji) niezależnie od dołków i szczytów, na które czekają.