Ile ryzyka w polityce?

Rynek otwarcie śmieje się z polityki. Dotychczas wychodziło to wszystkim na zdrowie. Ale nie zawsze tak być musi

Publikacja: 24.08.2007 08:30

Wedle obiegowej opinii, rynek nie boi się ryzyka politycznego, bo przecież "gorzej być już nie może". Oznacza to, że rynek optymistycznie ocenia, że polska polityka osiągnęła dno, z którego droga już tylko w górę. Oby. Proponowałbym jednak, by - przynajmniej dla celów treningu intelektualnego - pomyśleć o tym, czy rzeczywiście nie może być jeszcze gorzej.

Wiele wskazuje na to, że doczekamy się jednak przyspieszonych wyborów. I licytacji przedwyborczych obietnic. A ponieważ ostatnie kilka lat wzmogło apetyt ludzi na przynajmniej nieco lepsze życie, to można obawiać się, że i obietnice będą większe niż te z przeszłości. I, jak zwykle, można oczekiwać, że obietnice owe będą całkowicie sprzeczne - zapewne usłyszymy coś o niższych podatkach i nowych wydatkach budżetowych. Co może być kompletnie nierealne, niezależnie od tego, jak optymistyczne założenia przyjęte zostaną ostatecznie w ustawie budżetowej. Stąd pytanie o faktyczny poziom ryzyka związanego z gospodarką jest, wbrew pozorom, jak najbardziej na miejscu.

Momentami wręcz irracjonalne ignorowanie ryzyka związanego z wydarzeniami w polskiej polityce jest na pewno jedną z największych niespodzianek, jaką sprawił rynek finansowy i kapitałowy w ostatnich latach. Całkowicie racjonalne obawy o destrukcyjny wpływ niemal chronicznego już zamieszania ustępowały z czasem przekonaniu, że tak naprawdę wszystkie śmieszno-straszne harce wyprawiane przez polityków mało kogo faktycznie obchodzą. Co najwyżej budzą coraz większą odrazę do ludzi parających się polityką i do tzw. aparatu państwowego. Polska scena polityczna faktycznie zwykle nie zasługuje na nic innego jak zlekceważenie. Ale lekceważenie ryzyka politycznego może okazać się przesadne i nierozsądne. I warto o nim przypomnieć.

W ostatnich latach rynek, poza kilkoma momentami przejściowych, czasem raptem kilkugodzinnych, wahań, ignorował politykę w sposób wręcz ostentacyjny. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że owej śmiałej postawie sprzyjały bardzo przyjazne inwestorom okoliczności. Chaos w polityce zbiegł się w czasie ze znakomitą koniunkturą na rynkach globalnych, w tym z rozkręconą niskimi stopami spektakularną hossą na emerging markets. Jak to w hossie bywa, rynek koncentrował się na dobrych wiadomościach, których było sporo, lekceważąc ryzyko, w tym także żenujące popisy polityków spod przeróżnych sztandarów. Inwestorzy mieli w ręku faktycznie bardzo mocne argumenty - nareszcie bardziej zrównoważony wzrost gospodarczy (napędzany już nie tylko przez eksport, ale i konsumpcję, a potem także - inwestycje), coraz lepsze wyniki spółek i sowite dywidendy. Wszystko to przy rekordowo niskiej inflacji pozwalającej na utrzymywanie również rekordowo niskich stóp procentowych. Dobrą atmosferę dodatkowo wspierały nadzieje związane z wejściem do UE i czasem przesadne oczekiwania związane z napływem funduszy unijnych do naszego kraju.

Poprawa ogólnej koniunktury i niska opłacalność tradycyjnych lokat napędzały klientów biurom maklerskim, funduszom inwestycyjnym i firmom asset management. Rynek zakwitł nam wspaniale. Doświadczył zupełnego odwrócenia sytuacji jeszcze sprzed kilku lat, gdy na początku nowego wieku giełda sprawiała wrażenie porzuconego, niechcianego dziecka. Przy rosnącym wraz z kolejnymi zwyżkami optymizmie świeżo upieczonych inwestorów, nawet coraz bardziej kuriozalne wydarzenia polityczne były praktycznie ignorowane. Ale przecież nie oznacza to, że ryzyko związane z polityką wyparowało.

Myślę, że warto przypomnieć o ryzyku politycznym właśnie teraz. Kilka lat dobrej koniunktury gospodarczej na świecie i w Polsce oraz bezprecedensowa hossa na szerokim rynku kapitałowym sprawiły, że prawdopodobnie doszło w Polsce do zupełnej zmiany kadr wśród inwestorów. Ich liczba wzrosła w porównaniu z chudymi latami 2000-2002 w sposób spektakularny. Samo zjawisko oczywiście cieszy, ale trzeba zdawać sobie sprawę, że większość z owych inwestorów stanowią prawdopodobnie ludzie, którzy romans z giełdą rozpoczęli właśnie w ostatnich latach.

Są więc przyzwyczajeni do zalewu niemal wyłącznie dobrych informacji, hossy i rosnących portfeli. Jedynym zmartwieniem mogła dla nich być tylko świadomość, iż mogliby zarobić jeszcze więcej, inwestując w jakieś inne papiery lub po prostu - wchodząc na rynek wcześniej.

Co prawda tacy świeżo upieczeni inwestorzy mogli po drodze do zysków doświadczyć kilku nerwowych momentów korekt, ale można wątpić, by owe przejściowe i błyskawicznie rekompensowane z nawiązką zniżki mogły faktycznie uświadomić znaczenie pojęcia ryzyka. Sądzić też można, że jednym z najmniej uświadamianych czynników ryzyka jest właśnie polityka. Rynek otwarcie śmieje się z polityki. Dotychczas wychodziło to wszystkim na zdrowie. Ale przecież nie zawsze tak być musi. O czym przekonuje przykład nie tak dawnych przykrych doświadczeń Węgrów, którzy wymierną cenę ryzyka politycznego poznali na własnych portfelach.

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy