Obecna sytuacja na rynku pracy pokazuje, że życie zaskakuje mędrców. Otóż swego czasu powstała idea likwidowania szkół zawodowych, bo ich absolwenci zasilali tylko armię bezrobotnych. Wtedy to była prawda, ale jak się okazało, kiepsko wychodzą ci, którzy uważają, że "historia się skończyła" i teraz już nic się nie będzie zmieniać. Wejście Polski do UE spowodowało, że fachowcy, właśnie po szkołach zawodowych, dostali możliwość zarabiania gdzie indziej, a nowi - którzy mogliby zaspokoić pustkę na rynku - się nie pojawiają.
Jednocześnie w tym czasie prawdziwe oblężenie przeżywały uczelnie o kierunkach ekonomicznych. Wtedy wydawało się, że to najlepszy sposób na pracę i zarabianie niezłych pieniędzy. Teraz jednak okazuje się, że daleko lepszym pomysłem byłoby pójście na politechnikę czy inne uczelnie inżynierskie. Dobry inżynier znajdzie pracę wszędzie, a kiepski - przy takim ssaniu na rynku zapewne też.
Dlaczego o tym piszę? Owszem, z powodu problemów ze znalezieniem speców od układania glazury, ale nie tylko. Otóż resort finansów wkrótce będzie się chwalił, że nasz deficyt szybko spadnie poniżej 3 proc. i trwale spełnimy kryteria z Maastricht. Problem polega na tym, że będzie tak tylko wtedy, jeśli utrzyma się wysoki wzrost gospodarczy. Tymczasem - co pokazuje sytuacja na rynku pracy - życie potrafi zaskakiwać. I te niespodzianki bywają bardzo bolesne, zwłaszcza gdy trafiają się osobom oraz krajom nieprzygotowanym do pogorszenia koniunktury.