Od ponad dwóch miesięcy mamy do czynienia z nietypową sytuacją na rynkach finansowych, w szczególności na rynkach akcji. Nad rynkami rozwiniętymi krąży duch potencjalnego kryzysu, ożywiający się przy niemal każdych danych makroekonomicznych gorszych od prognoz. Duch ten jest również karmiony wypowiedziami niektórych znanych ekonomistów, w tym porównaniami (dokonanymi przez Alana Greenspana) obecnej sytuacji z tą z lat 1998 lub 1987. Odbija się to mocno na zmienności cen, bojaźliwym podejściu do ryzyka i osłabieniu obrotów na światowych rynkach. W takich warunkach globalnego zwiększenia awersji do ryzyka naturalną konsekwencją byłaby mocna przecena aktywów na emerging markets. Tego nauczyła nas historia i tak nakazywałaby dotychczasowa logika działań inwestorów. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Czy rynki wschodzące stały się mniej ryzykowne niż kilka lat wcześniej? A może nawet, przynajmniej na ograniczony czas, mniej ryzykowne od rynków rozwiniętych?

Uwaga inwestorów skupia się obecnie na dwóch głównych regionach emerging markets: Azji i Ameryce Łacińskiej. Ostatnie zawirowania na światowych rynkach finansowych zaskakująco słabo odbiły się na giełdach azjatyckich. Paradoksalnie, to kraj najbardziej rozwinięty w Azji, czyli Japonia, należał do grupy tych najbardziej poszkodowanych przez lipcowo-sierpniową przecenę i do tej pory nie może odrobić strat. Dla kontrastu - indeksowi tajwańskiemu, koreańskiemu i tajskiemu brakowało w końcu września zaledwie 3-4 proc. do lipcowego szczytu, główny indeks giełdy w Singapurze w całości odrobił straty, a Hongkong i Szanghaj osiągnęły poziomy znacznie wyższe. Czy Azja stała się bezpieczną przystanią (safe haven) na najbliższe, zapewne burzliwe, tygodnie na światowych giełdach? Wiele wskazuje, że jest to możliwe.

Azja bardzo zmieniła się od czasu kryzysu w 1997 r. Ale go nie zapomniała. I ta pamięć o kłopotach sprzed dziesięciu lat wyraźnie pomaga, przynajmniej niektórym, racjonalnie szacować ryzyko. Wartość udzielonych przez azjatyckie banki kredytów rośnie znacznie wolniej niż w latach dziewięćdziesiątych. W większości krajów tego regionu ceny nieruchomości podnoszą się w tempie wolniejszym niż dochody ludności. Azja jest jednym z niewielu miejsc na świecie, gdzie nie powstał spekulacyjny bąbel na rynku nieruchomości. Przeciętny wskaźnik cena/zysk na azjatyckich emerging markets generalnie znajduje się poniżej wieloletniej wartości średniej i kształtuje się na poziomie poniżej 20. Większość krajów ma albo niewielki deficyt na rachunku bieżącym, albo nawet nadwyżkę.

Negatywny wyjątek od tych parametrów stanowią dane dotyczące Indii, gdzie boom kredytowy spowodował wzrost cen nieruchomości ponad rozsądną miarę, deficyt na rachunku bieżącym stanowi poważne zagrożenie dla stabilności gospodarki, a średni iloraz cena/zysk przekracza 25. Indie mają za to jedną wielką zaletę. Jest to największy, licząc zaludnienie, rynek kapitalistyczny na świecie. Chin bowiem raczej nie można zaliczyć do gospodarek kapitalistycznych. Mimo wszelkich zmian w podejściu Chińczyków do gospodarki w okresie ostatnich kilkunastu lat nadal trudno nazwać reguły ekonomiczne panujące w Państwie Środka za wolnorynkowe.Prawdopodobne spowolnienie wzrostu PKB za oceanem z pewnością odbije się negatywnie na globalnej gospodarce i na koniunkturze w poszczególnych krajach. Jednak Azja, ze względu na dynamicznie rosnący popyt wewnętrzny i rosnący udział eksportu do krajów innych niż USA (w tym roku po raz pierwszy eksport do Europy przekroczył eksport do USA) nie powinna odczuć tego hamowania Ameryki zbyt boleśnie. Oczywiście, jeśli dojdzie do recesji trwającej ponad rok, to na gospodarki azjatyckie zaczną coraz mocniej wpływać czynniki pośrednie, choćby takie jak spowolnienie gospodarki europejskiej wywołane negatywnym impulsem z USA, czy też mocna deprecjacja dolara. Mimo wszystko rynki azjatyckie wydają się obecnie jednymi z najlepiej rokujących na świecie. Potencjalny zysk w stosunku do ponoszonego ryzyka predestynuje ten region do skupiania na sobie uwagi inwestorów.

główny ekonomista Noble Bank