Przedstawiciele Orlenu mają dzisiaj negocjować z zarządem Przedsiębiorstwa Eksploatacji Rurociągów Naftowych Przyjaźń warunki grudniowych dostaw ropy naftowej, przeznaczonej na zapasy obowiązkowe. Płockiej spółce zależy na tym, żeby jeszcze przed końcem roku uzupełnić swoje rezerwy do wymaganego ustawą poziomu (surowiec, wystarczający na 73 dni przerobu w rafinerii w Płocku). Problem w tym, że - jak wyjaśnia Artur Zawartko, prezes PERN Przyjaźń - polski system przesyłowy ma pewne technologiczne ograniczenia.
Wizja gigantycznej kary
Co grozi Orlenowi, gdyby nie zdążył na czas zgromadzić wystarczających rezerw? Zgodnie ze znowelizowaną w lutym tego roku ustawą o zapasach ropy naftowej i gazu ziemnego, w takich przypadkach prezes Agencji Rezerw Materiałowych nakłada na firmę karę w wysokości aż 250 proc. wartości brakujących zapasów ropy. Z jednym tego typu przypadkiem mieliśmy już niedawno do czynienia. W październiku tego roku spółka J&S Energy za brak 100 tys. ton ropy otrzymała od szefa ARM karę w rekordowej wysokości 462 mln zł. Odwołała się od tej decyzji do resortu gospodarki i nadal czeka na ostateczne rozstrzygnięcie.
Dwa miesiące poślizgu
Orlen jest w o tyle lepszej sytuacji, że kilka tygodni temu właśnie minister gospodarki zgodził się, aby płocki koncern wykazał na koniec roku nieco mniejsze zapasy, niż wynikałoby to z przepisów wspomnianej ustawy. Resztę zapasów surowca (według informacji "Parkietu" chodzić ma o około 100 tys. ton) spółka musi zgromadzić do końca lutego 2008 roku.