Deweloperzy z naszego regionu coraz częściej spoglądają w kierunku Ukrainy. Duży rynek zarówno z olbrzymimi potrzebami mieszkaniowymi, jak i deficytem powierzchni biurowej, handlowej oraz magazynowej jest wymarzonym terenem do ekspansji. O wejściu nad Dniepr informowały już austriackie spółki, takie jak Immoeast, Warimpex czy czeski ECM. Pierwsze przymiarki do zaistnienia na tym rynku poczyniły już GTC i Echo Investment, które założyły za Bugiem spółki zależne. Obecnie jednak prym w ukraińskiej deweloperce wiodą rodzimi gracze. Jednocześnie wiele deweloperskich firm z Europy Centralnej odnosi sukcesy w Rosji, ale wejście na Ukrainę wciąż jest kwestią przyszłości. Dlaczego? Eksperci podkreślają, że tamtejszą specyfikę branży nieruchomości określa skomplikowane ustawodawstwo, które blokuje rozwój rynku.
Skomplikowane prawo
- Na Ukrainie trudno określić, kto jest właścicielem danej działki, dlatego niezwykle ważne jest znalezienie solidnego, lokalnego partnera. Jednak na to potrzeba trochę czasu - zauważa Petr Bartek, analityk rynku nieruchomości w Erste Banku. Z prawnego punktu widzenia najważniejszym problemem branży nieruchomości jest brak ustawy dotyczącej ewidencji gruntów, którą teraz zajmuje się kilka instytucji, oraz prawa o rynku ziemi. Prawo czeka na uchwalenie, ale z powodu kryzysu politycznego parlamentarzyści nie zajmowali się tymi projektami. Regulacje nie zostaną prawdopodobnie wprowadzone w przyszłym roku, gdyż od półtora miesiąca nie zbierał się parlament. Na rozwiązanie czeka również kwestia zniesienia moratorium na handel ziemią rolną. Eksperci liczą, że część działek, po likwidacji tych zapisów, mogłaby zostać przekształcona z rolnych na budowlane. Przedsiębiorcy przewidują, że z moratorium pożegnają się w nadchodzącym roku, ale w tym wypadku znów wymagana jest decyzja parlamentarzystów...
Mieszkaniowa drożyzna
Zakaz handlu ziemią doprowadził do deficytu działek dostępnych pod budowę. To z kolei wpłynęło na spory wzrost cen nieruchomości. Zwłaszcza w Kijowie brakuje działek budowlanych. Teraz w ukraińskiej stolicy za metr kwadratowy mieszkania trzeba zapłacić średnio prawie 3 tys. dolarów. Przy tym większość mieszkań znajduje się w starej zabudowie z lat 60. Podobnie jest z biurowcami. Na jednego mieszkańca Kijowa przypada 0,39 mkw. powierzchni biurowej. Plasuje to naddnieprzańską metropolię na końcu rankingu europejskich stolic. Szczególnie brakuje obiektów biurowych klasy A, co w konsekwencji winduje ceny wynajmu.