Jeszcze pod koniec 1995 roku zaszła kolejna ważna zmiana na rynku. Powstało drugie TFI i tym samym skończył się monopol Pioneera, a zaczęła konkurencja. Korona została założona przez bank BGŻ i niemiecki Creditanstalt, który potem odkupił akcje od BGŻ i był jedynym właścicielem towarzystwa.
Zbigniew Jagiełło: Co zmieniło pojawienie się Korony? Była możliwość pracy w większej ilości instytucji.
Przemysław Jargiełło: Z Pioneera do Korony przeszedłem prawie na samym początku jej istnienia. Wtedy jeszcze David Glasgow, jej twórca, był prezesem zarządu. Lubił zawsze sam trzymać rękę na pulsie i kontrolować wszystko osobiście. Małą łódką rzeczywiście można w ten sposób kierować, ale większy statek prowadzić musi zespół. Jeśli przy każdym ruchu łopatą przy dorzucaniu do pieca na statku trzeba iść po pieczątkę do kapitana, to silniki nie pracują pełną parą. Z drugiej jednak strony trzeba pamiętać, że to były początki funduszowej żeglugi, a na oceanie na żeglarzy czekało wiele raf.
Poza tym udział akcjonariuszy w Koronie był 50 proc. na 50 proc., i to nie był dobry podział. Zawsze bardziej komfortowa i łatwiejsza dla zarządu jest sytuacja, gdy możliwe jest uzyskanie większości dla poparcia jego wniosków. Taki podział akcji był bardziej paraliżujący niż motywujący do rozwoju.
Małgorzata Góra: Creditanstalt wchodził mocno na polski rynek, który wciąż był mało rozwinięty, ale miał spory potencjał wzrostu. Nowo utworzona Korona konkurowała z Pioneerem dobrymi wynikami i szeroką ofertą produktową, dzięki czemu już w pierwszych latach działalności zebrała lojalne grono klientów - część z nich jest z nami do dziś. Ale rynek rozwijał się dalej, powstawały nowe TFI. Wkrótce także niemiecki Union Investment zainteresował się polskim rynkiem. Ja z Pioneera odeszłam w 1997 roku, kiedy otrzymałam propozycję pracy w firmie konsultingowej, chociaż pół roku zastanawiałam się, czy taką właśnie decyzję podjąć. Gdy już tam pracowałam, doszłam do wniosku, że jednak fundusze to bardziej perspektywiczna branża. Gdy pojawiła się propozycja z Union Investment, by tworzyć TFI, skorzystałam z niej. To było w 1998 roku. W tym czasie pojawiła się również możliwość współpracy z BGŹ, który był właścicielem Korony. Dla Union Investment była to ciekawa propozycja i ostatecznie podjęto taką decyzję. Jednocześnie uznano, że zamiast dwóch towarzystw można mieć jedno - mocniejsze - czego efektem była w 2000 roku fuzja Korony z Union Investment TFI pod marką tego drugiego.
Od konkurencji z innymi TFI większym wyzwaniem była praca z klientem. Fundusze były nowym produktem i nieustannie trzeba było tłumaczyć klientom, na czym polega jego specyfika i - co trudniejsze - jak wyglądają i jak interpretować cykle na giełdzie. Prawda jest taka, że inwestor, który nie odczuje dekoniunktury na własnej skórze, nie zrozumie, co tak naprawdę oznacza ryzyko inwestycyjne.
Pierwsze kroki za granicą
Union Investment TFI, które zostało zarejestrowane w 1998 roku, wprowadziło nową jakość na polskim rynku - fundusze lokujące za granicą.
Małgorzata Góra: Zaczęliśmy od nowatorskich na polskim rynku funduszy, które inwestowały w spółki zagraniczne. W tamtym okresie lokowanie w akcjach polskich spółek postrzegane było przez klientów TFI jak gra w kasynie - można dobrze obstawić i wygrać albo obstawić źle i dużo stracić. Natomiast akcje spółek zagranicznych postrzegane były jako prawdziwe marki - sama nazwa Siemens czyNokia wzbudzała chęć zainwestowania.
W okresie pomiędzy powstaniem Korony a jej fuzją z Union Investment, na rynku pojawiło się kilka nowych TFI: PBK Atut, PKO/CS, Skarbiec, DWS. W tym samym czasie Zbigniew Jagiełło zdążył zostać wiceprezesem PKO/CS, z którego z kolei przeszedł do Pekao Alliance, czyli jednocześnie... wrócił do Pioneera.
Zbigniew Jagiełło: Zaproponowano mi funkcję prezesa. Stwierdziłem, że skoro w PKO/CS byłem wiceprezesem, to czemu nie podjąć kolejnego wyzwania i nie pójść dalej. Przechodziłem do Pekao Alliance na przełomie kwietnia i maja 2000 roku, a 15 maja pojawiła się informacja, że Unicredito, (właściciel Banku Pekao) przejmuje amerykańskiego Pioneera, czyli polski Pioneer stanie się TFI banku Pekao. To była dodatkowa fajna informacja dla mnie - cieszyłem się z powrotu i z tego, że mogę zdobyte poza Pioneerem doświadczenia teraz w nim spożytkować.
Chociaż w sumie to była dziwna historia. Trafiłem na ten poziom najwyższy, no i spotkałem koleżanki i kolegów, z którymi pracowałem razem kilka lat w innej relacji. Dla części było to miłe zaskoczenie, dla części - rozczarowanie. Ale ja jestem bardzo zadowolony z tego, że udaje mi się być długi czas z pewną grupą ludzi, którzy lubią i chcą ze mną pracować.
Czas na nowatorskie rozwiązania marketingowe
Na rynku było coraz ciaśniej, więc TFI musiały szukać nowych sposobów pozyskiwania klientów. Na początku 1998 roku mieliśmy do czynienia z dużą podażą pieniądza na rynku. Ponieważ banki niechętnie proponowały wysokie oprocentowanie, NBP postanowił przyjmować depozyty od ludności. Taka decyzja NBP nie miała precedensu. Depozyty były oferowane na trzy miesiące i na stawkach korzystniejszych niż proponowane przez największe banki komercyjne. Pieniądze miały być z powrotem wypłacone klientom pod koniec czerwca.
Jacek Treumann: Wówczas Andrzej Dorosz zapowiedział, że studenci będą stać pod NBP z reklamówkami funduszy Skarbca, którego był prezesem. To wzbudziło uśmieszki na twarzach specjalistów rynku. Nikt nie był w stanie sobie tego wyobrazić: "przecież to jest niepoważne, śmieszne, to się nie może udać". Sam podchodziłem do tego bardzo sceptycznie, ale i z wielką ciekawością. Okazało się, że to był wielki sukces. Ludzie wychodzili z NBP z pieniędzmi i dostawali ulotkę, co z nimi zrobić. Twórcą nowatorskiego rozwiązania marketingowego był Przemysław Jargiełło.
Przemysław Jargiełło: Do promocji funduszu Skarbiec-Kasa zebraliśmy grupę ładnych studentek i przystojnych studentów. Przeszkoliliśmy ich merytorycznie. Określiliśmy kanony ubrania - elegancko, skromnie, trochę urzędowo, ale młodzieżowo. Włosy studentek miały być ładnie spięte. Jaki pan się nie zatrzyma i nie weźmie ulotki, i to przygotowanej w formie papieru wartościowego? Stwierdziliśmy, że skoro nie przyszła góra do Mahometa, to Mahomet przyjdzie do góry.
Nie czekaliśmy na to, aż pieniądze same "przyjdą" do Skarbca. To my zrobiliśmy pierwszy krok, wyszliśmy po nie. To była nisza - zarówno pod względem produktu, jak i podejścia marketingowego. Od lipca do grudnia 1998 roku cały rynek funduszy zgromadził aktywa warte 180 mln zł. Z tego 140 mln zł należało do Skarbca, który dzięki temu wskoczył na drugą pozycję na rynku TFI. To zdarzenie pokazało, jak istotne jest aktywne wyjście do klienta - nie można siedzieć za biurkiem i na niego czekać. Mimo to przez następne lata nikt inny nie podjął takiej akcji. Przemysław Jargiełło do Skarbca trafił prosto z Korony.
Przemysław Jargiełło: Jeszcze za czasów mojej pracy w Pioneerze, gdy pewnego dnia wypełniałem codzienne obowiązki, przyszedł do mnie pewien Niemiec, aby kupić jednostki uczestnictwa.Nazywał się Marcus Nagel. Pytał o ofertę Pioneera, ale także wypytywał dokładnie o polski rynek, więc i o tym rozmawialiśmy. Pożegnaliśmy się po trzech godzinach. Wówczas o tym nie wiedziałem, ale w tamtym czasie Marcus Nagel był wysłannikiem niemieckiego Commerzbanku, który robił wywiad, czy w Polsce można zrobić funduszowy biznes. Gdy już pracowałem w Koronie, Marcus Nagel mnie odnalazł i zaproponował stworzenie nowego TFI. Pracowaliśmy w czwórkę: Marcus Nagel, Zenon Słomski, Beata Kielan i ja. To był okres, kiedy już kilka instytucji finansowych poczuło zew zysku i weszło na rynek funduszy. Kiedy po kilku miesiącach, w 1997 roku, Skarbiec startował, był siódmym z kolei TFI.
Skarbiec wszedł na rynek z trzema funduszami: pieniężnym, akcyjnym, i zrównoważonym. Taka jest specyfika rynku młodego, niedojrzałego. Trudno jest przebić się z zupełnie nieznanymi na rynku produktami. Towarzystwa otwierały wówczas fundusze sprawdzone, ponieważ to zwiększało szanse na zainteresowanie ze strony klientów.
Przemysław Jargiełło: Pamiętam, że gdy siedzieliśmy razem i myśleliśmy nad tym, jaką ofertę klientom zaproponować, patrzyliśmy na pozostałe sześć TFI i mówiliśmy: "przecież one wszystkie są takie same!". Zdecydowaliśmy się pójść w stronę funduszy bezpiecznych. Po funduszu pieniężnym Skarbiec-Kasa postanowiliśmy stworzyć Skarbiec-Obligacja. Ważna była już sama nazwa funduszu, która jednoznacznie wskazywała na skład portfela. Fundusz był sprzedawany w tym samym okienku, w którym oferowane były obligacje rządowe. Ale gdyby porównać rentowność obligacji i Skarbiec-Obligacja - korzyść była po stronie funduszu, ponieważ różne obligacje w różnym okresie dają różne stopy zwrotu. My konstruowaliśmy portfel tak, by pozwalał zarobić jak najwięcej. Ponadto sam proces zakupu jednostek funduszu w porównaniu z nabyciem obligacji był mniej skomplikowany. A poza tym pani siedząca w okienku była przeszkolona przez Skarbca. I tutaj również postawiliśmy na marketing. W obu przypadkach postawiliśmy na aktywną kampanię reklamową w mediach.
Pamiętam, jak wkrótce po reklamie Skarbca-Kasa zostałem zaproszony na wiejskie wesele. Podczas imprezy wyszedłem z remizy, by odpocząć od papierosowego dymu. Stanąłem przy drzwiach, patrząc na rozgwieżdżone niebo. Po chwili wyszedł lokalny uczestnik biesiady i lekko się kiwając zapytał, skąd jestem. Odpowiedziałem, że z Warszawy. Zapytał, gdzie pracuję. Odpowiedziałem, że w Skarbcu. I wtedy tenże chwiejący się uczestnik biesiady powiedział tylko dwa słowa: Skarbiec-Kasa. Zrozumiałem wówczas, jaka siła drzemie w mediach i reklamie.
Drugi krach i kolejne nieracjonalne działania
Sierpień 1998 roku przyniósł kolejny wstrząs na giełdzie. Głównie ze względu na kryzys walutowy w Rosji od 21 sierpnia do 9 września WIG spadł o ponad 40 proc. Ci, którzy pamiętali sytuację z wiosny 1994 roku, nauczeni doświadczeniem cierpliwie czekali w funduszach. Ale ci, którzy tych doświadczeń nie mieli - nie czekali.
Jacek Treumann: Mieliśmy pewnego klienta. Oprócz tego, że miał portfel w funduszach, lokował samodzielnie na giełdzie. Rozmawialiśmy mniej więcej co kwartał i zawsze chwalił się, że samodzielnie na giełdzie zarobił trochę więcej niż wynosił jego zysk z portfela. Pewnego dnia, na początku września 1998 roku, zadzwonił do nas i poprosił, aby - nieważne, po jakich cenach - zlikwidować cały portfel. Potrzebował gotówki. Okazało się, że spadła cena akcji, w które zainwestował, więc postanowił skorzystać z korekty i dokupić walorów za pieniądze wycofane z funduszy. Po kilku dniach chciał wykorzystać kolejne spadki i zaciągnął w tym celu kredyt w banku. Ostatecznie biuro maklerskie sprzedało wszystkie jego akcje, ponieważ nie dysponował wystarczającym zabezpieczeniem. Stracił wszystko.
Pomnik dla Marka Belki, który
rozruszał rynek
Kolejnym kamieniem milowym w rozwoju rynku było wprowadzenie podatku od dochodów kapitałowych, czyli tzw. podatku Belki.To było w listopadzie 2001 roku. Podatek miał wejść w życie od 1 stycznia 2002 roku. Polacy mieli niespełna dwa miesiące na dokonanie inwestycji, które nie podlegałyby opodatkowaniu. Rozpoczął się szturm na fundusze inwestycyjne.
Małgorzata Góra: W listopadzie wyjechałam na dawno planowany urlop daleko za granicę. A wówczas zaczęło się masowe lokowanie pieniędzy i TFI musiały się dobrze przygotować, aby część środków trafiła właśnie do nich, a nie na lokaty bankowe czy do sektora ubezpieczeń. To była ogromna szansa na pozyskanie szerokiej rzeszy klientów. Gdy na przełomie listopada i grudnia wróciłam i zobaczyłam, jak firma sobie świetnie poradziła bez mojej fizycznej obecności, to pomyślałam, że jako menedżer rzeczywiście odniosłam sukces.
Podatek Belki spowodował, że rynek funduszy zaczął się naprawdę rozwijać w szybkim tempie. Po raz kolejny okazało się, że nic tak ludzi nie motywuje przy podejmowaniu decyzji finansowych, jak możliwość ucieczki przed podatkiem. Napływ środków do funduszy w całym 2001 roku wyniósł 4,8 mld zł, z czego w samym listopadzie Polacy wpłacili 2,5 mld zł, a w grudniu 2,2 mld zł. Ponad 90 proc. wpłat stanowiły te do funduszy papierów dłużnych. Działo się tak dlatego, że po pierwsze stopy procentowe były wówczas na dwucyfrowym poziomie, a po drugie giełda dopiero zaczęła dochodzić do siebie po kolejnym, trzecim już, krachu, czyli tzw. bańce internetowej. Od 28 marca do 3 października 2001 roku WIG spadł o prawie 50 proc. Jeśli chodzi o konkretne TFI, to największymi beneficjentami były te, które mogły w jakiejś mierze korzystać z szerokiej sieci dystrybucji, zwłaszcza bankowej: ING, Pionner, PKO/CS, TFI Banku Handlowego (obecnie Legg Mason TFI). Te towarzystwa miały dostęp do środków zdeponowanych na lokatach w bankach. Informacja o wprowadzeniu podatku Belki była więc przełomowa nie tylko ze względu na duże wpływy do funduszy, ale też dlatego, że TFI uświadomiły sobie wówczas, co to znaczy dystrybucja za pośrednictwem sieci bankowej, jaki drzemie potencjał w tym segmencie rynku i gdzie można zdobywać aktywa. Również banki zaczęły inaczej postrzegać fundusze - nie jako konkurencję, ale raczej produkty, na sprzedaży których można zarabiać. Śmiano się wówczas, że środowisko TFI powinno postawić pomnik Markowi Belce.
Jacek Treumann: Pamiętam ten listopad. Przychodziłem wówczas do klienta i w ciągu jednej minuty podpisywaliśmy umowę. Klient nie zadawał pytań, nie interesował się charakterystyką produktu - w głowie miał jedynie jedno - żeby uniknąć podatku. To były niesamowite czasy. Chociaż dzisiaj widać, że wielu inwestorów, sugerując się historycznymi stopami zwrotu z funduszy, wybierało produkty, które - w porównaniu z alternatywnymi - nie przyniosły imponujących zysków. Porównałem stopy zwrotu różnych rodzajów funduszy w okresie od końca października 2001 roku do końca października 2006 roku. W październiku 2001 roku historyczne roczne stopy zwrotu kształtowały się średnio tak: na akcjach były straty rzędu 10 proc., fundusze zrównoważone przynosiły zyski bliskie zera, a fundusze obligacji pozwoliły zarobić około 18 proc. Nie dziwi mnie zatem, że głównym beneficjentem szturmu na fundusze były podmioty lokujące w obligacjach. Patrząc jednak na wyniki na koniec października 2006 roku, można zauważyć, jak złudne bywają tabelki z wynikami za historyczny i do tego krótki okres. Fundusze akcji przyniosły średnio 190 proc., a fundusze obligacji średnio 40 proc. zysku. Oczywiście dobrze, że ochroniliśmy nasze pieniądze od podatku, ale lepiej nie płacić podatku od 190 proc. zysku niż od 40 proc. Ryzyko w tym kontekście zdecydowanie się opłaciło. To był ewidentnie czas na inwestycje w akcje.
Wiedział o tym Pioneer. I wykorzystał to, gdy zorientował się, że pozycja lidera uśpiła jego czujność. W 2002 roku był moment, w którym różnica pomiędzy udziałem aktywów Pioneera a PKO/CS w rynku wynosiła niespełna 1 pkt proc. Wówczas
Zbigniew Jagiełło postawił na walkę i postanowił wrzucić kolejny bieg. Pioneer pojechał dalej, a PKO/CS zostało w tyle.
Zbigniew Jagiełło: Kolejnym biegiem było podjęcie dobrej decyzji o przejściu z fazy zachęcania klientów do wejścia w fundusze obligacji do fazy zachęcania ich do wejścia czy też przejścia do funduszy z udziałem akcji. Przełom lat 2002 i 2003 był takim momentem, kiedy z jednej strony wyczerpywały się możliwości zarabiania tylko na funduszach obligacji, a drugiej strony pojawiła się duża szansa, że polska giełda odbije się po bańce internetowej i zacznie przynosić zyski. No i tak też się stało.
Pierwsze prywatne TFI początkiem nowej ery
Pioneerowi nigdy już konkurencja nie siedziała na ogonie. A na rynku wciąż przybywały nowe TFI. Wszystkie tworzone były przez duże instytucje finansowe. Ale do czasu. W 2005 roku rozpoczęła się nowa era na rynku funduszy inwestycyjnych. Pojawiło się pierwsze prywatne towarzystwo: Opera TFI. Jego prezesem został Maciej Kwiatkowski. To nie był człowiek "znikąd" - wręcz przeciwnie.
W 1993 roku, gdy studiował informatykę na Politechnice Warszawskiej, podczas gry w bilard kolega zaproponował mu wybranie się na kurs na maklera giełdowego. To był początek przygody z rynkiem finansowym. Ze zdanym najlepiej w Polsce egzaminem po długich poszukiwaniach dostał pracę w Kredyt Banku.
Pracy szukał długo, ponieważ tylko Kredyt Bank zgodził się spełnić stawiany przez niego warunek: sfinansowanie kursu na doradcź inwestycyjnego. Na kurs wybrał się z Rafałem Lisem i jako jedyni z grupy pomyślnie go ukończyli. Z licencją doradcy inwestycyjnego nr 1 zatrudniony został przez Wolfganga Bauera, prezesa Creditanstalt, do tworzenia departamentu zarządzania aktywami w spółce zależnej od Creditanstalt, CA IB Securities. Maciejowi Kwiatkowskiego szło świetnie - po niespełna dwóch latach zarządzał aktywami, które stanowiły dwie trzecie tego rynku. Po 7 latach pracy, w 2000 roku stwierdził, że za długo pracuje dla Wolfganga Bauera, który nie był mu w stanie już nic wiźcej zaoferować. Formalne ograniczenia nie pozwalały na przekazanie pakietu akcji CA IB Securities. Wojciech Kostrzewa, wówczas prezes BRE Banku, zaproponował Maciejowi Kwiatkowskiemu 20-proc. pakiet akcji w spółce BRE Asset Management, którą miał tworzyć. Przeszedł z Creditanstalt z całym swoim zespołem, czyli kilkunastoma specjalistami oraz z największymi klientami. To była pierwsza taka migracja w historii rynku.
Maciej Kwiatkowski: Przygodę z BRE wspominam bardzo dobrze. To była ogromna zmiana w porównaniu z Creditanstalt, w którym rękę na pulsie wszystkiego trzymał jeden człowiek. W BRE to ja wręcz musiałem prosić, żeby ktoś sobie o mnie przypomniał czy żeby zebrała się rada nadzorcza. Zarządzanie też nam świetnie szło. Pękła wtedy bańka internetowa, a my mieliśmy stopy zwrotu na plusie, rzędu 20 proc.
W 2002 roku postanowił odejść z BRE. Jak mówi, ze względu na nieporozumienia z Marcusem Nagelem, który był wówczas prezesem Skarbca. Wojciech Kostrzewa odkupił od Macieja Kwiatkowskeigo pakiet akcji oraz płacił pokaźną pensję przez kolejne dwa lata - Maciej Kwiatkowski nie mógł wykonywać zawodu w ramach umowy o zakazie konkurencji.
Maciej Kwiatkowski: Wtedy przyszedł do mnie Tomek Korab i powiedział, że zliberalizowane zostały wymogi kapitałowe w ustawie o funduszach inwestycyjnych i już nie trzeba mieć kilku milionów złotych, żeby założyć własne TFI. Porozmawialiśmy z klientami, ponieważ
to oni byli najważniejsi - powodzenie miało zależeć od tego, czy oni pójdą za nami. Odzew z ich strony był taki: zróbcie TFI, ale zarządzajcie naszymi pieniędzmi tak jak swoimi - nie tłumaczcie, że zbiurokratyzowane komitety ryzyka się na coś nie zgadzają, że określony stopień dywersyfikacji jest narzucony przez bank, że nie wolno tak szybko podejmować pewnych decyzji. Wystartowaliśmy w cztery osoby:
Tomek Korab, Krzysiek Łękalski, Bartek Tuczyński i ja. A nazwa? Wziąłem słownik łaciński i znalazłem dobrze brzmiące słowo: opera, czyli dzieło. Od razu sprawdziłem, że domenę posiada pewien Grek. Skontaktowałem się z nim i kupiłem ją za 8 tys. zł, czyli za grosze!
Pierwszy fundusz zamknięty
Opera zaczęła od funduszy zamkniętych, które w Polsce nie miały jeszcze swojej historii. Na podstawie umowy dżentelmeńskiej zawartej z klientami, do jednego z FIZ-ów czwórka założycieli TFI włożyła wszystkie swoje oszczędności.
Maciej Kwiatkowski: Skąd pomysł na fundusz zamknięty? Jesteśmy świadomi tego, że dla klienta niewygodne jest branie na siebie ryzyka wyboru rodzaju funduszu - czy ma on być akcyjny, obligacyjny czy mieszany. My stworzyliśmy fundusze, które mogą inwestować dosłownie we wszystko w zmiennych proporcjach w zależności od sytuacji rynkowej. Możemy inwestować także w te najmniej płynne instrumenty, co jest niemożliwe w przypadku funduszy otwartych. Dodatkowym argumentem jest to, że patrzenie krótkookresowe jest bardzo niekorzystne.
Ostatni przykład: tuż po dużym giełdowym spadku 16 sierpnia tego roku z naszego otwartego funduszu wyszedł jeden z większych klientów. Nie wytrzymał nerwowo - gdyby był w funduszu zamkniętym i nie miał tej możliwości, to by nie wyszedł i dziś zamiast martwić się stratą, cieszyłby się zyskiem. Paradoksalnie, brak możliwości wyjścia z funduszu działa na korzyść klienta.
Całe środowisko pukało się wówczas w głowę, myśląc, że prywatne TFI nie ma prawa bytu. Opera dysponowała wówczas 100 metrami kwadratowymi biura na Królewskiej i liczyła na zebranie kilkudziesięciu milionów złotych aktywów w ogóle. W pierwszym tygodniu zebrała 170 mln, w tym 70 do pierwszego w Polsce funduszu alternatywnego Opera FIZ. Maciej Kwiatkowski myślał, że po dwóch latach będzie zarządzał 200-250 mln zł. Dziś Opera może pochwalić się majątkiem wartym ponad 1,6 mld zł.
Maciej Kwiatkowski: Nie ma czegoś takiego jak precyzyjny biznesplan. Wszystko zależy od wiary ludzi w to, że są lepsi od innych. My właśnie w to uwierzyliśmy. Nie mieliśmy nic poza tą naszą wiarą i wiarą klientów w to, że warto nam zaufać po raz kolejny. Niczego nie żałuję. Gdybym mógł, zrobiłbym to samo. No, może odszedłbym z BRE wcześniej i założył Operę w 2004, a nie 2005 roku.
W ślady Macieja Kwiatkowskiego poszedł Maciej Wiśniewski, który pracował w BZ WBK, a w 2005 roku otworzył Investors TFI. Impulsem do działania również i dla niego była zmiana ustawy o funduszach inwestycyjnych w 2004 roku, która zniosła istotne bariery w stworzeniu prywatnej firmy inwestycyjnej. Wzorem zachodnich firm - jak przyznaje Maciej Wiśniewski, w pierwszych dniach stycznia 2005 roku powstała spółka Investors TFI SA, która otrzymała zgodę na tworzenie i zarządzanie funduszami w lipcu 2005 roku. W sierpniu miała miejsce pierwsza emisja certyfikatów funduszu Investor FIZ, który pozostaje flagowym produktem do dziś. Investors TFI stawia na zespół i efektywną synergię osób zarządzających. Panowie znają się od wielu lat prywatnie i zawodowo. Kadra zarządzająca jest jednocześnie większościowym akcjonariuszem towarzystwa.
Towarzystwa bogaczy i dla bogaczy
Ostatnio, we wrześniu, licencję na prowadzenie działalności TFI otrzymały AKJ Investment i Ipopema. Są już 31. i 32. towarzystwami na rynku. Jednak ich oferta oraz istniejących już od pewnego czasu TFI, chociażby Forum, GE Debt Management, Hexagon, MCI Capital, Opoka, Plejada, nie jest skierowana do każdego. Zainwestować w fundusze (zazwyczaj zamknięte) mogą tylko klienci z bardzo wypchanymi portfelami. Próg wejścia sięga nawet 50 mln zł. A niekiedy nawet pieniądze nie wystarczą, ponieważ konkretny fundusz jest przeznaczony dla konkretnej grupy osób (np. fundusz dla rodziny Dudów w TFI Opoka, które zresztą w 100 proc. do nich należy).
Jaka jest motywacja tworzenia takich TFI? Na pewno korzyści podatkowe. Twórcy obowiązującej ustawy o funduszach inwestycyjnych prawdopodobnie nie przewidzieli
sytuacji, w której będzie tworzone TFI z funduszem np. dla jednej tylko osoby - i tak naprawdę tylko dla korzyści podatkowych. Tzw. taksę Belki (czyli podatek od dochodów kapitałowych) płaci się bowiem jedynie po zakończeniu inwestycji, czyli przy ostatecznym wyjściu z funduszu. A taka inwestycja może trwać nawet kilka czy kilkanaście lat. Alternatywnie, w przypadku bezpośredniego inwestowania np. na giełdzie, podatek Belki odprowadzany jest przy okazji corocznego rozliczania się z fiskusem.
Ale musi być jeszcze inny powód, bo dla samej korzyści podatkowej można poprosić o stworzenie indywidualnego FIZ-u w wybranym, niekoniecznie swoim, TFI. Otóż własne towarzystwo daje jeszcze jedną korzyść - pozwala decydować o tym, jak lokowane są pieniądze. Zgodnie z ustawą o funduszach inwestycyjnych uczestnik FIZ-u, tworzący tzw. radę inwestorów, nie może sam podejmować decyzji, podczas gdy właściciel TFI - może jak najbardziej.
Przyszła pora na kolejnych
prezesów, którzy zapragnęli uciec od korporacyjnych ograniczeń
Wniosek do Komisji Nadzoru Finansowego już złożyło lub deklaruje uczynienie tego wkrótce kilka spółek, m.in. Quercus Sebastiana Buczka, Trust Rafała Lisa, Go Beaty Kielan (wiceprezesem jest Przemysław Jargiełło), Altus Rafała Manii. Prezesi deklarują, że ich towarzystwa będą prawdziwymi graczami na całym rynku, a nie - jak w przypadku wspomnianych wyżej - oferującymi produkty tylko dla wybranych. Chociaż planowane progi wejścia wcale nie będą niskie, bo mają sięgać nawet kilkuset tysięcy złotych.
Maciej Kwiatkowski: Nigdzie nie ma takiej swobody jak w prywatnym TFI. Oszczędza się jedną trzecią czasu, gdy nie trzeba przygotowywać stosu zbędnych raportów na potrzeby menedżerów różnych szczebli, nie ma też tzw. polityki wewnętrznej, czyli marnowania czasu na alianse, sojusze i zgadywanie, kto za kim stoi. Generalnie duże instytucje to tragedia, 80 proc. pary idzie w gwizdek. Poza tym klient ma poczucie przejrzystości, ponieważ my nie chowamy się za fasadą instytucji, nie mamy gdzie uciec. Ja w naszych funduszach jestem zadłużony zupełnie - nawet mieszkaniem, w którym mieszkam. Tymczasem duże molochy to instytucje kompletnie anonimowe - klient nie ma naprawdę pojęcia, kto zarządza jego pieniędzmi.
Tzw. medialne twarze instytucji finansowych często mają znikomy wpływ na decyzje. Zresztą to oczywiste, że skutecznych i efektywnych zarządzających nie wysyła się do mediów - szkoda na to ich czasu. Wysyła się za to efektownych.
Sebastian Buczek, Rafał Lis, Beata Kielan, Przemysław Jargiełło, Rafał Mania - wszyscy przez lata piastowali funkcje prezesów jednych z największych w Polsce TFI. Na pytanie, skąd pomysł i decyzja na własny biznes, odpowiadają, że nie mieli już możliwości awansu, więc postanowili podjąć kolejne menedżerskie wyzwanie, zaznać swobody działania i stworzyć sobie źródło satysfakcji. No i zarobić jeszcze większe pieniądze. Na biurku przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego leży już w sumie siedem wniosków o wydanie licencji TFI.
Przemysław Jargiełło: TFI tworzone przez prywatne osoby to ogromne wyzwanie rzucone potentatom rynku. Towarzystwa, za którymi nie stoją wielkie międzynarodowe korporacje, muszą walczyć o klienta jakością usług, elastycznością działania i odmienną ofertą produktową. Muszą też umieć pokazać swoją inność i unikalność. Dla każdego menedżera zmierzyć się z wielkimi przeciwnikami to ogromne wyzwanie i właśnie dlatego jestem tu i teraz w GoTFI.
Prywatnych TFI będzie przybywać
Dla nowych, prywatnych - w tym sensie, że utożsamianych z konkretnymi osobami -TFI wciąż jest miejsce na rynku. Jeżeli założymy, że do końca tego roku towarzystwa zgromadzą 150 mld zł aktywów, to zaledwie pół procent od tej kwoty daje 750 mln zł, o które może zawalczyć kilka prywatnych towarzystw.
A za prowizję rzędu nawet 2 proc. od takich aktywów, czyli za 15 mln zł, można zdecydowanie utrzymać kilkunastoosobowe TFI.
Małgorzata Góra: Na rynek funduszy będą wciąż wchodziły nowe firmy. Myślę, że to dobre zjawisko dla klientów. Ale czy jest tak samo dobre dla nich samych? Gdy przyjdą ciężkie czasy, myślę, że nie wszystkie z nich przetrwają. Trzeba być dobrze zorganizowaną firmą, posiadać wsparcie akcjonariusza i dobrą "poduszkę" aktywów, żeby przetrwać kilkuletnią bessę.
Zbigniew Jagiełło: Prawdziwej walki o klientów w Polsce jeszcze nie ma. Od 15 lat rynek się rozwija w sposób naturalny, do funduszy przystępuje coraz więcej osób. Konkurencja niby jest, ale to nie jest taka zażarta konkurencja, która - w mojej ocenie - nastąpi za dwa-trzy lata.
Presja oczywiście się stale zwiększa, natomiast prawdziwa walka nastąpi w momencie, gdy ten prosty ruch przepływu pieniędzy z depozytów do funduszy zatrzyma się. Wówczas pozyskiwanie klientów nie będzie opierało się na odbieraniu ich bankom (o ile banki same ich wręcz nie przekazują), tylko trzeba będzie wydrzeć ich konkurencji. Trzeba będzie być silnym, zwartym i gotowym, żeby tę walkę wygrać.
Małgorzata Góra: Prawdziwa konkurencja przyjdzie wówczas, gdy wejdziemy do strefy euro. Dopóki do niej nie należymy, fundusze inwestujące na giełdach zagranicznych niosą spore ryzyko walutowe i nasze złotówkowe propozycje lokowania na warszawskiej GPW czy w regionie Europy Środkowo-Wschodniej mają nad nimi niemałą przewagę.
Wciąż w ogonie Europy, ale na czele regionu
Dzisiaj o polskim rynku funduszy mówi się w Europie. Bezsprzecznie jest najlepiej rozwinięty w regionie Europy Środkowo-Wschodniej, posiada aktywa o największej wartości oraz oferuje szerokie spektrum zróżnicowanych strategii lokalnych. Jest, tak samo jak w przypadku naszej giełdy, w regionie stawiany za pewien wzór.
Zbigniew Jagiełło: Biorę udział w międzynarodowych konferencjach i nie czuję się gorszy od kolegów, a przyznaję, że kilkanaście lat temu tak nie było. Jestem osobą odpowiedzialną z ramienia globalnego Pioneera za działalność sprzedażową w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Regularnie spotykam się z kolegami stamtąd i rozmawiam, doradzam, w jaki sposób sukces z Polski, który jest widziany i doceniany w grupie Pioneera, powtórzyć tam.
Małgorzata Góra: Niemiecki rynek funduszy długo się rozwijał. Osiągnięcie dzisiejszego wysokiego poziomu wartości aktywów jest kwestią intensyfikacji działań w ostatnich 20 latach, choć fundusze działają tam ponad pół wieku. Polskiemu rynkowi do osiągnięcia podobnego poziomu zaawansowania jeszcze trochę brakuje, ale to różnica kilku lat, nie dziesięcioleci. Polacy są wyjątkowo elastyczni, przedsiębiorczy, otwarci i aktywni - to pozwala im "przeskakiwać" pewne mniej istotne etapy rozwoju rynku.
15 lat funduszy inwestycyjnych w Polsce
Marzec 1991 r.: Ustawa "Prawo o publicznym obrocie papierami wartościowymi i funduszach powierniczych" daje możliwość tworzenia funduszy powierniczych
Jesień 1991 r.: Bob Sass, człowiek z wiedeńskiego Pioneera, przychodzi do Lesława Pagi, pierwszego przewodniczącego Komisji Papierów Wartościowych i Giełd (dzisiejszej Komisji Nadzoru Finansowego) i mówi o pomyśle na rozkręcenie biznesu funduszowego na polskim rynku.
Styczeń 1992 r.: Powstaje pierwsze towarzystwo funduszy inwestycyjnych Pioneer (wówczas Pioneer Pierwsze Polskie Towarzystwo Funduszy Powierniczych, jako że ustawa z marca 2001 roku nie mówiła jeszcze o funduszach inwestycyjnych,
ale o funduszach powierniczych).
Lipiec 1992 r.: Startuje pierwszy fundusz inwestycyjny: Pioneer Zrównoważony (Pioneer Pierwszy Fundusz Powierniczy). Około 50 proc. jego aktywów lokowanych jest na warszawskiej GPW, a pozostała część na bezpiecznym rynku pieniężnMarzec-czerwiec 1994 r.: Pierwszy krach na warszawskim parkiecie. Od 8 marca 1994 r. do 23 czerwca 1994 r. WIG stracił dwie trzecie. Wszystkie 17 spółek spadło wtedy - od 39 proc. (Irena) do 77 proc. (Vistula).
Czerwiec 1995 r.: Rusza drugi fundusz, tym razem obligacji: Pioneer Wierzycielski.
Czerwiec 1995 r.: Pioneer traci monopol, bo na rynku pojawia się drugie towarzystwo: Korona. W 2000 roku,
na skutek późniejszych przekształceń własnościowych, zmienia nazwę na Union Investment.
Grudzień 1995 r.: Powstaje trzeci na rynku i jednocześnie pierwszy agresywny fundusz: Pioneer Akcji Polskich.
Sierpień 1997 r.: Uchwalona zostaje odrębna ustawa o funduszach inwestycyjnych.
Tworzone dotychczas tak naprawdę fundusze powiernicze zostały przekształcone w fundusze inwestycyjne,
otrzymały osobowość prawną. Nowa ustawa wyróżniła trzy typy funduszy otwartych (w tym wyodrębnione specjalistyczne), zamknięte oraz mieszane.
Czerwiec 1998 r.: Szturm na fundusze obligacji - większość aktywów zgarnia Skarbiec TFI, który wychodzi do klientów z aktywną kampanią marketingową. Po tym, jak Polacy wypłacają z Narodowego Banku Polskiego pieniądze (po trzymiesięcznych depozytach), Skarbiec rozdaje im ulotki i pokazuje, co teraz należy z tymi pieniędzmi zrobić.
Lipiec-październik 1998 r.: Drugi krach na warszawskim parkiecie. Od 21 lipca do 9 października 1998 r. WIG stracił 41 proc. 43 spółki ze 131 wszystkich straciły 50 i więcej proc.
Wrzesień 2000 r.: Przed Polakami otwiera się możliwość inwestowania za pośrednictwem funduszy w akcje spółek notowanych na giełdach zagranicznych - Union Investment TFI wprowadza do oferty fundusze zagraniczne.
Grudzień 2000 r.: Ustawa z sierpnia 1997 roku zostaje nowelizowana - głównie w celu dostosowania zapisów do wymogów obowiązujących na rynkach funduszy inwestycyjnych w Unii Europejskiej.
Marzec 2000 r. - wrzesień 2001 r.: Trzecia i najdłuższa bessa na warszawskim parkiecie. Od 27 marca 2000 r. do 24 września 2001 r. WIG stracił 49 proc. 17 spółek spadło o więcej niż 80 proc. 22 ze 145 udało się w tym czasie zyskać na wartości.
Listopad 2001 r.: Szturm na fundusze inwestycyjne na skutek ogłoszenia, że wkrótce zostanie wprowadzony podatek od dochodów kapitałowych (tzw. podatek Belki). Zainwestowanie pieniędzy przed 1 stycznia 2002 roku chroniło kapitał przed taksą.
Styczeń 2002 r.: Wprowadzenie podatku Belki.
Listopad 2002 r.: Pierwsze 20 mld zł w funduszach.
Czerwiec 2003: Już 30 mld w funduszach.
Maj 2004 r.: uchwalenie kolejnej ustawy o funduszach inwestycyjnych. Zliberalizowano pewne ograniczenia, m.in. wymagany do uruchomienia funduszu poziom aktywów. Pojawiła się również możliwość tworzenia funduszy parasolowych (funduszy z wydzielonymi subfunduszami).
Grudzień 2004 r.: Powstaje pierwszy fundusz parasolowy - Skarbiec TFI tworzy go dla Fortis Banku.
Marzec 2005 r.: Aktywa funduszy przekroczyły wartość 40 mld zł.
Maj 2005 r.: Działalność rozpoczyna pierwsze prywatne towarzystwo: Opera TFI.
Maj 2005 r.: Rusza pierwszy fundusz inwestycyjny zamknięty - tworzy go Opera TFI (wcześniej w 1999 roku Skarbiec utworzył "coś na wzór" FIZ, jednak to fundusz Opery uznaje się za pierwszy zamknięty).
Sierpień 2005 r.: Pierwsze 50 mld zł pod zarządzaniem w funduszach.
Styczeń 2007 r.: Pierwsza setka - wartość zgromadzonych w funduszach aktywów przekracza wartość 100 mld zł.
Katarzyna Siwek
z Expandera o 2008 roku
Rynek funduszy w Polsce ciągle jest mocno związany z koniunkturą na GPW, chociaż ta zależność stopniowo się zmniejsza. 2008 rok na giełdzie będzie podobny do drugiego
półrocza tego roku, jak nie gorszy. Myślę, że klienci będą wypłacać pieniądze z funduszy akcji jeszcze w pierwszej połowie przyszłego roku. W takiej sytuacji powinniśmy obserwować dalszy wzrost zainteresowania funduszami pieniężnymi. Generalnie, 2008 rok może być dość słaby dla TFI
137,5
tyle miliardów złotych były warte aktywa zgromadzone w ramach wszystkich funduszy na koniec listopada 2007 roku. W styczniu 2007 roku została przekroczona wartość 100 mld zł, a rekordowy poziom 145,4 mld zł został osiągnięty na koniec października 2007 roku.
274
tyle funduszy inwestycyjnych działało na polskim rynku w połowie listopada 2007 roku, czyli o 69 więcej niż na koniec grudnia 2006 roku.
Ponad dwadzieścia z nich to konstrukcje parasolowe, w ramach których funkcjonowało łącznie 131 subfunduszy.
33.
towarzystwo funduszy inwestycyjnych uzyskało 4 grudnia 2007 roku zgodę Komisji Nadzoru Finansowego na wykonywanie działalności TFI. To jednocześnie szósta licencja wydana przez KNF w tym roku. W Komisji wciąż na rozpatrzenie czeka kolejnych osiem wniosków.
Małgorzata Góra
Z rynkiem funduszy inwestycyjnych związała się wiosną 1994 roku. Wówczas zaczęła pracę w Pioneerze, pierwszym towarzystwie na polskim rynku. Objęła w nim stanowisko regionalnego dyrektora departamentu sprzedaży i marketingu.
Z Pioneerem była związana trzy lata. W 1997 roku z niego odeszła do firmy prowadzącej działalność konsultingową.
Jednak szybko, bo już rok później, wróciła na rynek funduszy inwestycyjnych, by stworzyć w Polsce Union Investment TFI.
Zbigniew Jagiełło
Przygodę z rynkiem funduszy rozpoczął w styczniu 1995 roku, kiedy objął stanowisko kierownika Biura Usług Finansowych Pioneer we Wrocławiu.
Jesienią 1996 roku przeszedł do PKO/CS TFI, w którym został dyrektorem sprzedaży i dystrybucji, a w 1998 roku awansował na stanowisko wiceprezesa zarządu.
W lipcu 2000 roku został prezesem Pekao/Alliance TFI, które wkrótce zostało połączone z Pioneerem. Z rynkiem funduszy jest związany nieprzerwanie od prawie 13 lat.
Przemysław Jargiełło
W 1993 roku, po powrocie z USA, gdzie stawiał pierwsze kroki w branży funduszy, dołączył do Pioneera. Do Korony przeszedł w 1996 roku. Po 9 miesiącach postanowił odejść. Zajął się wówczas tworzeniem Skarbca TFI, z którym z kolei rozstał się w 2000 roku. Wówczas rozpoczął współpracę z fińską Suomi Mutual. W 2002 roku uruchomił własną firmę konsultingową, która doradzała zagranicznym firmom inwestycyjnym, jak dystrybuować fundusze w Polsce. W 2007 roku wspólnie z Beatą Kielan utworzył m.in. GO TFI, którego jest wiceprezesem.
Maciej Kwiatkowski
W 1993 roku rozpoczął pracę maklera giełdowego w Kredyt Banku i został pierwszym doradcą inwestycyjnym Polsce. W latach 1994-2000 był związany z grupą CAIB (d. Creditanstalt). W latach 2000-2002 był współzałożycielem, a potem udziałowcem i prezesem BRE AM (późn. Skarbiec IM). Z BRE odszedł w 2002 roku, podpisując 2-letnią umowę o zakazie konkurencji. Wtedy prowadził firmę konsultingową - by "kompletnie nie zdziczeć od nieróbstwa i nie zgnuśnieć z laptopem w łóżku". Pod koniec 2004 roku rozpoczął tworzenie Opera TFI.
Jacek Treumann
Karierę zawodową rozpoczął w 1995 roku
w Citibanku, w departamencie powiernictwa papierów wartościowych. W latach 1998-2001 pracował w spółce ABN AMRO Asset Management, a w 2001 roku związał się z Deutsche
Asset Management.
Od 2002 roku zatrudniony jest w Legg Mason TFI oraz Legg Mason Zarządzanie Aktywami na stanowisku dyrektora sprzedaży Instytucjonalnej. W 2005 roku objął funkcję członka zarządu Legg Mason TFI oraz Legg Mason Zarządzanie Aktywami.