W środę Aleksander Grad, minister Skarbu Państwa, ujawnił, że w ręce drobnych inwestorów ma trafić sześć milionów akcji PZU, czyli ponad jedna trzecia sprzedawanych w IPO. Resort szacuje, że mogą trafić nawet do 200–250 tys. prywatnych inwestorów. Tak dużą transzę detaliczną minister uzasadnił chęcią „uniknięcia kolejek i lewarów”. Większość brokerów, z którymi rozmawialiśmy, jest zdania, że w prospekcie spółki znajdują się zapisy stosowane przy prywatyzacjach jeszcze kilka lat temu, czyli określające maksymalną liczbę akcji PZU, na którą będzie można złożyć zapis.
Przy debiucie PKO BP w 2004 r. limit wynosił 25 tys. sztuk. Rok później, przy wejściu na giełdę PGNiG – 200 tys. sztuk. To powodowało, że pojedynczy inwestor mógł wydać na zakup papierów w pierwszym wypadku do 492,5 tys. zł, w drugim – do 596 tys. zł.
Dodatkowe utrudnienie, jakie może się pojawić w prospekcie, to zakaz składania kilku zapisów. Oferujący, otrzymując od brokerów listy chętnych inwestorów, będą sprawdzali numery PESEL. Takie rozwiązanie zastosowano np. przy debiucie Zelmera.
Innym rozwiązaniem może być zastosowanie redukcji zapisów powyżej gwarantowanego pułapu. – Może to oznaczać, że np. zapisy do kwoty 10 tys. zł zostaną zrealizowane w całości, a powyżej tej kwoty – zredukowane w zależności od powodzenia oferty – zastanawia się Marcin Materna, dyrektor departamentu analiz Millennium DM. Analitycy nie chcą spekulować o cenie akcji PZU w ofercie publicznej.
Banki inwestycyjne mają ponownie dokonać wyceny spółki już po zatwierdzeniu prospektu przez Komisję Nadzoru Finansowego, co spodziewane jest w połowie kwietnia – jeżeli debiut miałby odbyć się na podstawie rocznych wyników finansowych. Musiałoby do niego dojść do 15 maja, co wynika z amerykańskich przepisów, które mówią, że pierwsze notowanie musi nastąpić w ciągu 135 dni od daty zamknięcia sprawozdania finansowego.