Nowa dezinflacja

Rada Polityki Pieniężnej pękła, jak ściśnięty balon. Stopy znów spadły. Tym samym uczyniliśmy kolejny krok na drodze ku wielkiej niewiadomej. Jak skuteczna okaże się dezinflacja w Polsce, jeśli główną metodą dławienia cen przestanie być wreszcie aprecjacja złotego?W końcu nie jest zbyt dużą sztuką dusić inflację zgodnie z planem albo nawet po stachanowsku, kiedy utrzymuje się dwucyfrowe realne stopy procentowe, posługuje kosztownymi sposobami sterylizacji napływu pieniądza zagranicznego i ostro, metodami administracyjnymi, ogranicza podaż pieniądza w krajowym systemie bankowym. A temu właśnie RPP zawdzięcza swój nadspodziewany sukces w zwalczaniu inflacji.Do zdobycia reputacji wystarczył szczęśliwy zbieg okoliczności i polityczna niezależność gremium stanowiącego o zasadach polityki monetarnej. Słowem - łatwizna. Ale ten przyjemny okres Rada ma już stanowczo za sobą. Otwiera się nowy rozdział w historii naszej dezinflacji. Rozdział pod tytułem: "z 10 do 0". Może nie będzie jeszcze całkiem normalnie, ale z pewnością inaczej. Chyba też ciekawiej.Złoty został osłabiony. Tym razem Rada nie miała zresztą zbyt wielkiego pola manewru. Czynnikiem przesądzającym o kolejnej redukcji realnych stóp procentowych (pogłębiającej różnicę między wolniejszym tempem spadku cen i znacznie szybszym nominalnych stóp) stała się bezprecedensowa, skoordynowana akcja cięcia stóp w Unii Europejskiej. Polski złoty nie może wciskać się między zajmujące akurat strategiczne pozycje w światowym systemie walutowym euro i dolara. Byłoby to pchanie palca między drzwi. Euro nie chce być najwyraźniej zbyt mocne wobec dolara. Nie widać podstaw, by złoty miał górować ambicjami nad wspólnym europejskim pieniądzem.Tak więc nasz bank centralny znalazł się nie tylko pod presją powszechnych oczekiwań, ale też - po prawdzie - nie bardzo miał inne wyjście, jak tylko osłabić narodową walutę w ślad za dwunastoma krajami europejskimi. Tłumaczenie, że Polska nie jest członkiem Unii i może robić, co chce, było pociesznie nieporadne.Ważniejsze jednak, że ta mało zaskakująca redukcja stóp otwiera pole dla wielu interesujących dociekań. Rośnie szansa, by empirycznie zweryfikować podpowiedzi, jakimi z wielu stron zasypywany był i jest rząd oraz bank centralny. Chodzi nade wszystko o opinię, że polityka monetarna do spółki z fiskalną nadmiernie i całkiem niepotrzebnie wyhamowały tempo wzrostu gospodarczego. Takie opinie wygłaszali nie tylko praktycy, ludzie zmuszeni codziennie do zmagania się z drogim polskim złotym. Poglądy na temat wysokości stóp procentowych i wielkości deficytu finansów publicznych połączyły również tak różnych teoretyków, jak - przykładowo - Jerzy Kropiwnicki i Waldemar Kuczyński, nie wspominając już praktykujących teoretyków w rodzaju profesora Gomułki czy pana Leppera. Okazuje się, że nie diagnoza, lecz recepta jest najważniejsza. Pod tym względem ekonomia żywo przypomina medycynę.Czy aktywność krajowych podmiotów gospodarczych rzeczywiście została nadmiernie stłumiona przez mocnego złotego, jak zgodnie utrzymują Kropiwnicki, Kuczyński i całe legiony ich wyznawców? Czy pobudzenie słabszym złotym krajowego popytu jest do pogodzenia z dezinflacją? Teoretyczne warianty odpowiedzi na podobne pytania będziemy właśnie empirycznie weryfikować.Studia "gapologiczne" na temat poziomu stopy bezrobocia (NAIRU) i stopnia wykorzystania mocy produkcyjnych (NAIOG) nie przyspieszających inflacji, leżą w Polsce (z mniej lub bardziej uzasadnionych przyczyn) odłogiem. W gospodarce poddawanej transformacji nie sposób kategorycznie wyrokować, jaka część potencjału wytwórczego wypadła z rynku, bo była nieefektywna, a która poszła w odstawkę za sprawą błędów polityki makroekonomicznej. Tym łatwiej stać się ideowym wyznawcą nieweryfikowalnej a priori tezy, że dodatkowy zastrzyk popytu ożywi gospodarkę.Pytanie tylko: czy wyjdzie z tego królewna Śnieżka, czy raczej Nosferatu? Można przyjmować zakłady. Właśnie rusza nowy totolotek.

JANUSZ JANK