Świąteczno-noworocznie

Akurat zabierałem się do odkurzania szklanej kuli, kiedy zabuczał domofon. - Wpuść mnie. Dyszkant był starannie modulowany, jak na zawodowca perswazji przystało. - Mam dla ciebie prognozę.Szczerze mówiąc bardzo lubię odkurzać. Bardziej niż pisać. Byłem więc wściekły. Ale z drugiej strony dostać gotowca z pierwszej ręki - też nieźle. Więc wpuściłem. Co było robić? Wygląd posłańca sprawił, że stałem się jeszcze bardziej niż zwykle nieufny. Postanowiłem przetestować go podchwytliwym pytaniem.- Tam skąd przychodzisz, nie ma pewnie dowodów osobistych? Ale wszystko wiesz. Gnębi mnie, widzisz, niepokój o profesora Stanisława Gomułkę. Czy nie jest aby chory? Już ze trzy dni Reuters go nie cytuje. Martwię się.Rumiane oblicze posłańca zmarszczył pobłażliwy uśmiech. - A zajmij że się, synu, własnymi kłopotani. U Staszka wszystko o.k. Nieraz jeszcze do końca roku o nim usłyszysz. Zresztą w przyszłym tygodniu - tu zerknął na wyświetlacz swojego niedużego voice organizera - tak, dobrze mówię, zobaczycie się na seminarium CASE, to sam go przepytasz na okoliczność zdrowia i dewaluacji złotego. Ja tu zostałem przysłany w całkiem innej sprawie.- Mam coś napisać? - domyśliłem się. - Jakiś liścik, przestrogę w słusznej sprawie?- Przestań się, synu, wygłupiać. Od tego, to my mamy innych autorów i inne media, nie ciebie akurat i Parkiet - prychnął, jakby odrobinę pogardliwie.- Na przykład profesora Kołodkę i dział listów w "Financial Times"? - nie mogłem się powstrzymać.- Teraz już rozumiem, dlaczego twoi wielbiciele są tak samo liczni jak prawdziwe zęby u dziewięćdziesięciolatka - westchnął ze współczuciem posłaniec. - Rób tak dalej, a własny kot też cię zostawi i przeniesie się na stałe do sąsiadki, wiesz tej stewardesy.To mnie akurat bardzo zainteresowało. Ale posłaniec zdecydowanym gestem wyciągnął z kieszeni dyskietkę i wymiętą kartkę papieru.- Nie mam czasu na pogaduszki. Wiesz, ilu gości jeszcze muszę oblecieć z przesłaniem? Chcesz się czegoś dowiedzieć na okoliczność kota i stewardesy, zwróć się do D-7. A teraz bierz dyskietkę z danymi do prognozy makro. Pokwituj odbiór. Buzi daj. Wesołych Świąt.I poszedł sobie. Ta dyskietka mnie przekonała. Posłaniec musiał być prawdziwy. Nie mógł być przebierańcem, bo ten, kogo z wyglądu trochę przypominał, brzydzi się elektroniką. Mogłem być spokojny. Nikt mną nie manipulował. Dostałem najprawdziwsze przesłanie z TSO (Transcendental Statistics Office).Zakurzona szklana kula poszła w odstawkę. Odpaliłem Maca. W czasie gdy komputer popiskując i prychając rozgrzewał stare gnaty, przypomniałem sobie historię kilku facetów, którzy sporo wiedzieli, diabli wiedzą skąd. Nie były to, niestety, historie najradośniejsze. Ale za to nieskończenie długie. No, i wszystkie trafiły do kanonu światowej literatury.Łagodnie kołysany słodko-kwaśnymi myślami spojrzałem na ekran komputera. I zbaraniałem."Karp - 3 sztuki niezbyt tłuste, w żadnym wypadku nie białoruskie. Kapusty kiszonej - 2 kg, może być każda, byle nie greenpointowska. Grzybki suszone - 20 dag, ale nie ukraińskie. Sałaty - 2 główki, najlepiej holenderskie. Ser - 1 kg, jak nie dostaniesz podlaskiego, niech będzie kozi francuski. Gorzałka - wedle popytu, po cenie zbliżonej do produktów krajowych".I tak to się jeszcze ciągnęło przez bite dwie strony. Całkiem mnie zamurowało. Co to być może? Co może znaczyć? Ktoś chciał mi dać coś do zrozumienia? Czy tylko w bałaganie TSO zamiast prognozy jakiś bidula skopiował wigilijne zamówienie własnej żony?Pojęcia nie mam. Najgorsze, że teraz nie mogę znaleźć swojej szklanej kuli. I muszę - jak wszyscy - improwizować: będzie, proszę państwa, dobrze albo źle. Jakoś tam, w każdym razie, będzie. Dziękuję za całoroczną uwagę.

JANUSZ JANKOWIAK