Czas świąteczny sprzyja rodzinnym spotkaniom. Przy wspólnym stole zbierają się ludzie, którzy na co dzień mieszkają w różnych miastach, mają różne poglądy i zawody. W tym roku spędzałem święta z parą naukowców w średnim wieku, pracujących na jednej z prowincjonalnych uczelni, która przez lata miała opinię solidnej, wyższej szkoły rolniczej, a lada moment zostanie przekształcona w uniwersytet. W ostatniej chwili - można powiedzieć - gdyż popyt na studia rolnicze wraz z upadkiem PGR-ów gwałtownie maleje i szkoła od kilku lat więdła. Zamiast katastrofy będzie sukces - po połączeniu z prowincjonalną szkołą pedagogiczną i instytutem teologicznym (sic!) zostanie utworzony uniwersytet. Niemała w tym zasługa wpływowego posła, który zanim stał się politykiem, pracował na prowincjonalnej uczelni. Teraz będzie ojcem sukcesu. Moi rozmówcy wcale jednak nie byli entuzjastami zmian.- Poziom większości pracowników naukowych jest niski - mówili - i zmiana szyldu wcale sytuacji nie poprawi. Już dziś duża część pieniędzy, przyznawanych uczelni, jest marnotrawiona, a teraz marnotrawstwo będzie jeszcze większe. Ot, choćby - katedra chce uzyskać rangę wydziału. Wydział powstanie wówczas, gdy znajdzie się kilku nowych profesorów. Skąd nagle wziąć na prowincjonalnej uczelni pięciu nowych profesorów? Otóż można ich kupić na innych uczelniach.Pomysł jest prosty. Profesor nie ma pracy normowanej. W gruncie rzeczy nikt specjalnie nie sprawdza, czy wykonuje jakąkolwiek pracę. Nowemu wydziałowi nie są potrzebne tęgie mózgi czy wybitni pedagodzy. Potrzebne są "martwe dusze" z profesorskimi tytułami. Kupiony profesor będzie figurował na dwóch etatach, zarabiając podwójnie, a pracując tam, gdzie mu wygodniej. Ponieważ jednak profesorskie "martwe dusze" czują pewien moralny dyskomfort, każą sobie za niego płacić podwójnie. Profesor od lat pracujący na uczelni - jak moi rozmówcy - zarabia jakieś 1700 złotych miesięcznie. Profesor zakupiony żąda 3 tysięcy - i, oczywiście, je otrzyma. Razem z ZUS-em będzie to uczelnię kosztowało miesięcznie około 4,5 tysiąca złotych, a za pięciu profesorów (tylu potrzeba, by stworzyć wydział) uczelnia zapłaci rocznie 270 tysięcy złotych. Tu dochodzimy do punktu interesującego nie tylko pracowników naukowych. To nie uczelnia zapłaci, ale budżet państwa, czyli my - podatnicy. Zapłacimy nie za to, by polska nauka została wzbogacona, lecz po to, by zostały zrealizowane ambicje kilku cwaniaków. Handel "martwymi duszami" kwitnie na państwowych uczelniach. Niektórzy profesorowie za użyczenie swego tytułu żądają dodatkowo mieszkań, czasami willi - i dostają je od prezydenta miasta lub wojewody, którego ambicją jest podniesienie rangi miejscowej uczelni. "Martwe dusze" nie są jedyną ani nawet największą pozycją na liście zbędnych wydatków szkół wyższych. Moi rozmówcy potrafią przez godzinę sypać przykładami nikomu niepotrzebnych badań naukowych, na które udało się komuś uzyskać pieniądze z KBN lub z Ministerstwa Edukacji Narodowej.Każdego roku przy okazji układania budżetu państwa ktoś zauważa, że nauka dostała mniej niż powinna i mniej niż w krajach wyżej od Polski rozwiniętych. Co jakiś czas któryś z profesorów pisze list lub artykuł do popularnej gazety, narzekając na nędzę polskiej nauki. Do wyobraźni przemawiają argumenty, że wydatki na naukę to najlepsza inwestycja w rozwój gospodarki. Ale przecież wydatki na "martwe dusze" lub zbędne eksperymenty to nie jest żadna inwestycja, tylko wyrzucanie publicznych pieniędzy.Uczestnicy rozmowy przy świątecznym stole nie potrafili znaleźć z tej sytuacji wyjścia. Jedni uważali, że winę za marnotrawstwo ponosi ministerstwo, które przydziela pieniądze, a nie sprawdza sposobu ich wykorzystania. Inni sądzili, że trzeba po prostu dawać mniej pieniędzy budżetowych, bo uboga uczelnia będzie ostrożniejsza w szafowaniu pieniędzmi. Ja zaś byłem zdania, że publiczne pieniądze zawsze są wydawane nieefektywnie. Trzeba więc znaleźć sposób, by uczelnia działała tak jak prywatna firma. Doświadczenia innych krajów pokazują, że jest to możliwe, choć wcale nie łatwe.

WITOLD GADOMSKI

publicysta "Gazety Wyborczej"