Euforia, jaka zapanowała na rynkach, spełniła chyba najśmielsze oczekiwania zwolenników "efektu stycznia". Mimo że racjonalne jej przesłanki wydają się raczej wątpliwe, po raz kolejny okazało się, że rynek ma zawsze rację. Nie zmienia to faktu, że pewne jego zachowania mogą nieco szokować.Spektakularne umocnienie złotego powyżej 9% odchylenia od parytetu, które w ciągu 3 dni skasowało przeszło miesięczny trend spadkowy, na przykład może rodzić obawy co do szans dalszego wzmacniania naszej waluty, a tym samym sensowności zagranicznych inwestycji portfelowych. Co prawda, oficjalne widełki dopuszczają jeszcze 6% procent - ciekawostkę stanowi w połączeniu z tym fakt, że ok. 4% brakuje do osiągnięcia technicznego wsparcia kursu w stosunku do marki, jak i dolara. Wróżę więc, że będziemy jeszcze świadkami takiego testu.Wróżbę tę opieram o fakt ewidentnego wejścia kapitału zagranicznego, widocznego zwłaszcza na rynku pieniężnym. Samym brakiem podaży można by od biedy tłumaczyć wyśrubowanie rentowności 5-letnich obligacji poniżej 10% (sic!), ale nie rekordowy bodaj w całej historii popyt na przetargu - ponad 6,5 mld zł! Jedno wydaje się, racjonalnie biorąc, sprzeczne z drugim, a i każde z osobna trudno uznać za rozsądne - niemniej są to fakty.Pozostaje teraz tylko czekać, aż popyt na rynku pieniężnym przełoży się, jak to zwykle bywało, bardziej zdecydowanie na rynek akcji. Piszę zwykle, ponieważ istnieje znamienny wyjątek: poprzedni rekordowy popyt na obligacje (ponad 5 mld) i bardzo silny złoty wystąpił na początku maja ub.r. - na samym początku srogiej bessy. Nic stąd, oczywiście, nie wynika, warto jednak mieć w pamięci przestrogi analityków przed napływem gorącego pieniądza, którego jesteśmy chyba świadkami (por. PARKIET z 6 I, str. 6). Tymczasem trzeba chyba uznać rację rynku i po prostu iść z trendem.

.