Pomimo trwającego bombardowania rynku coraz bardziej niepokojącymi informacjami na temat stanu krajowej gospodarki, ceny na rynku akcji ciągle utrzymują się zarówno powyżej minimum z końca lutego, jak i ponad liczącą już prawie pół roku linią trendu wzrostowego. Oczywiście, w świetle najnowszych statystyk podtrzymywanie tezy, że wszystkie negatywne konsekwencje globalnego kryzysu zostały już zdyskontowane zakończonym 9 października ub.r. 62-proc. spadkiem średniego poziomu cen polskich akcji, wymaga obecnie wiele samozaparcia.W komentarzu sprzed miesiąca sugerowałem, że nowym czynnikiem, który w najbliższych miesiącach będzie współdecydował o ogólnym poziomie atrakcyjności krajowego rynku finansowego, powinna być sytuacja budżetu rządu. Niestety, styczniowy wynik budżetu (przychody 7,8 mld zł, deficyt 4,9 mld zł) i informacje o utraconej przez ZUS bieżącej płynności sugerują, że ponoszone obecnie przez krajową gospodarkę koszty utrzymanej w latach 97-98 stabilności walutowej mogą przekroczyć wcześniejsze oczekiwania. Oczywiście, kryzys fiskalny, z którym mamy do czynienia, jest jak najbardziej naturalną reakcją na trwającą recesję wzrostu gospodarczego i musi być traktowany jako oczekiwany koszt rewelacyjnie przyspieszonego w ostatnich miesiącach procesu dezinflacji. Ten ostatni zaś jest koniecznym warunkiem długoterminowego wzrostu cen akcji. Niestety, uczestnicy rynku kapitałowego muszą sobie obecnie odpowiedzieć na pytanie, czy rząd zdoła sfinansować rosnącą dziurę budżetową (już o połowę wyższą niż "planowany niedobór" na 99 rok) bez powodowania nadmiernego wzrostu rynkowych stóp procentowych. Na koniec lutego roczna dynamika zadłużenia netto sektora budżetowego (+24,4%) osiągnęła najwyższy poziom od prawie 4 lat i można obawiać się, że eksplozja potrzeb pożyczkowych rządu odciągnie od rynku kapitałowego krajowe instytucje finansowe.

.