Specjaliści Banku Światowego oszacowali, że w Polsce konsumenci żywności wspierają producentów żywności. Nie jest to nic nadzwyczajnego, tak jest w większości krajów, a sama Unia Europejska większą część swego budżetu przeznacza na wspieranie rolnictwa w krajach członkowskich. W najmniejszym stopniu czynią to Stany Zjednoczone.Z dokonanych przez ekspertów obliczeń jasno wynika, że wsparcie produkcji rolnej dotyczy przede wszystkim gospodarstw towarowych - tych, które w znacznym stopniu swą produkcję przeznaczają na rynek. A to są duże gospodarstwa. Ów przepływ środków wspierających odbywa się od konsumentów. A zatem przede wszystkim od tych, którzy znacznie większą część swych dochodów wydatkują na żywność - to są grupy ludności o niskich dochodach.I tu mamy do czynienia ze szczególnym paradoksem. Jest tak, że grupy o najniższych dochodach są najbardziej pewnymi odbiorcami produktów rolnych - żywności. Wspieranie produkcji rolnej oznacza przede wszystkim ceny wyższe od cen rynkowych (światowych). Wyższe ceny produktów rolnych, to niższy popyt na żywność. I więcej, wyższe ceny produktów rolnych, to wyższa podaż, ale jest to dodatkowa podaż tych gospodarstw, których produkcja nie pojawiłaby się na rynku przy cenach niższych. Ich produkcja - o wysokich kosztach wytwarzania w ogóle nie trafiłaby na rynek i byłaby przeznaczona do zużycia wewnątrz gospodarstwa. Mamy zatem sytuację, gdy popyt niższy - obcięty przez wyższe ceny, zderza się z wyższą podażą, która nie może być sprzedana. I tak to wspieranie cen produktów rolnych wpędza gospodarstwa chłopskie w proces nadprodukcji. Jest to proces, którego doświadczali i doświadczają jeszcze dzisiaj rolnicy krajów Unii Europejskiej. Ale w Unii odbiorcą nadwyżek były magazyny i składy unijne, a konsumenci europejscy pokrywali owe koszty w wysokich cenach produktów żywnościowych. Protesty europejskich rolników przeciwko wszelkim zmianom wspólnej polityki rolnej w niczym nie różnią się od protestów polskich chłopów.Jeżeli słyszymy zawołanie "rząd ma ogłosić ceny opłacalne na wszystko" - to jest właśnie to, czego żądają chłopi europejscy - wszystko ma być "opłacalne". Ale nie chodzi o opłacalność wytwarzania - chodzi o płacenie za sam fakt, że ktoś jest rolnikiem. Inaczej: wszyscy mamy zapłacić za opłacenie "trudu rolnika", i w Polsce, i w Europie. A sytuacja jest odmienna.W Europie nie ma już prawie wsi, nie ma chłopów i tę resztę, która jeszcze została na tych obszarach trzeba zatrzymać. Czyli, tak jak przewiduje się w nowej, zreformowanej polityce rolnej UE, trzeba płacić rolnikom, żeby zostali tam, gdzie są w swych gospodarstwach - na obszarach wiejskich, żeby nie zaniechali działalności rolniczej.W Polsce, przeciwnie - znaczna część obecnych rolników (około 50% gospodarstw) powinna przejść do innych rodzajów działalności gospodarczej. I z punktu widzenia każdego rolnika przeznaczenie pieniędzy publicznych i tych z kieszeni konsumentów na wyższe ceny żywności, "żeby wszystko było opłacalne", jest działaniem skierowanym przeciwko chłopom. Albowiem każda złotówka przeznaczona na rolnictwo jest złotówką, którą można byłoby przeznaczyć na nowe miejsca pracy poza rolnictwem, na nowe miejsca pracy dla ludności wiejskiej, dla tych członków rodzin chłopskich, którzy nie znajdują zatrudnienia we własnym gospodarstwie, a żyją z pracy członków swych rodzin.A każde miejsce pracy poza rolnictwem, to wyższa wydajność pracy, to wyższe dochody z pracy, to zmniejszenie wspierania bogatszych producentów rolnych przez biedniejszych konsumentów w miastach.
STEFAN MAŁECKI-TEPICHT