Bez krawata

Zima odpuściła, dziury w drogach wyszczerzyły się w koszmarnych uśmiechach, czyhając na zawieszenia naszych samochodów. Są głębokie i jest ich dużo. Przejazd Trasą Łazienkowską to nieustające: łup, łup, łup... Mój stareńki polonez zachowuje się tak, jakby tańczył poloneza - jęk resorów i dobijanie amortyzatorów tworzą wspaniałą muzyczną dominantę. Tak jest na wszystkich ulicach; ekipy naprawcze coś tam dłubią, lejąc smołę z piachem. I tak jest pewien postęp - coraz częściej robią to w nocy. Te zapchajdziury pomagają tylko na chwilę - stan nawierzchni w Warszawie jest koszmarny - dziury wyłażą zaraz obok łat. Władze miasta, opłacane lepiej niż najwyżsi państwowi urzędnicy, specjalnie sprawą się nie przejmują - problem zrzucają na kierowców - to przecież oni jeżdżą! Władze się przemieszczają. Sytuację ułatwia prawo o ruchu drogowym, które w sposób literalny nie nakłada na nikogo obowiązku właściwego utrzymania dróg. Winny jest zawsze kierowca, który jest albo pijany, albo nie dostosował szybkości do warunków. Jakie powinny być te warunki, to już osobna kwestia. Podobnie wszelkie uregulowania, gdzie drogi pojawiają się w kontekście administracji państwowej albo samorządowej: żadnej sankcji za dziury. Chyba że ktoś udowodni jakiś przekręt finansowy związany z wydawaniem pieniędzy na drogi. Ale tak po prostu, żeby za dziurę któregoś z licznych dyrektorów miejsko-gminno-powiatowo-wojewódzko-państwowych pociągnąć do odpowiedzialności - nie ma siły. Ja o takim wypadku nie słyszałem. Żyją wygodnie i bezstresowo. Ale jest sposób. Istnieje kodeksowy zapis w rozdziale o przestępstwach przeciwko bezpieczeństwu komunikacji, przewidujący odpowiedzialność za spowodowanie bezpośredniego niebezpieczeństwa (nawet nieumyślnie) katastrofy w ruchu lądowym. Jest też przepis o wynikającym z zaniedbania obowiązków służbowych działaniu funkcjonariusza publicznego na szkodę interesu publicznego i prywatnego. Odpowiednio duże dziury i odpowiednia ich ilość takie zagrożenie, przy odpowiednim natężeniu ruchu, stwarza. Dodajmy do tego złe oznakowanie, oświetlenie itd., itp. Istnieją również normy prawa cywilnego mówiące o zobowiązaniach administracji wobec obywateli i ich bezpieczeństwa oraz bezpieczeństwa ich mienia. Ile kosztuje ta przyjemność, mógł na własnej skórze przekonać się kiedyś zarząd Nowego Jorku, płacąc milionowe odszkodowania za połamane ręce i nogi i porozbijane samochody na dziurawych nawierzchniach tego miasta. Ich stan był tak zły, że amerykańska prasa motoryzacyjna przestrzegała przed kupowaniem używanych aut, eksploatowanych w tym mieście. Gdy zapłacili, przegrywając kilka odpowiednio nagłośnionych procesów, okazało się, że daje się drogi i chodniki połatać, i jest to tańsze rozwiązanie. Być może to trochę zasługa amerykańskich prawników, o których mawia się, że ich podstawowa umiejętność polega na dzieleniu przez "3" - oczywiście pieniędzy z odszkodowania wyprocesowanego dla klienta. A są to w przypadkach uszkodzeń ciała duże sumy - pewna staruszka wygrała przy pomocy "orłów Temidy" od miasta Nowy Jork 2 mln USD. Gdyby Miasto Stołeczne zapłaciło podobnie dużo, szanowni rajcowie sami wzięliby się do roboty. I to migiem.Moja wrodzona łagodność podpowiada jednak inne rozwiązanie - może nie warto od razu z grubej rury. Zostawmy kodeks karny i sądy na boku. Mam propozycję prostszego rozwiązania, możliwego do wdrożenia od razu, od jutra. Tak jak wlepia się mandaty za niebezpieczną jazdę, proponuję mandaty za dziury. Jeden dziennie. Za "pięćset". Właściwemu Panu Dyrektorowi. Nie "Miastu".

Krzysztof Mika