Na rynku akcji ciekawiej niż w Las Vegas
Rynek znowu sobie zakpił z pesymistów, którzy od lat zapowiadają druzgocącą korektę. I to w momencie kiedy Stany Zjednoczone prowadzą wojnę."The World's Pain is America's Gain" (Świat cierpi, Ameryka zyskuje) głosi "Business Week" w tytule komentarza o kondycji gospodarki USA. Dow Jones Industrial Average, najpopularniejsza choć mało reprezentatywna miara kondycji amerykańskiego rynku akcji, pokonał kolejną barierę zamknięcia. Zbiorowa mądrość i ryzyko inwestorów wyniosły go powyżej 10 000 punktów.Optymizm inwestorów nie ogranicza się wyłącznie do "trzydziestki" Dowa. Ma szerszy zasięg, gdyż w poniedziałek blisko 2-proc. wzrost zanotował też indeks Standard&Poor's 500. Wprawdzie obejmuje on znacznie więcej firm niż DJIA, ale i on nie jest miarą doskonałą, m.in. z tego względu, że w znacznej mierze jest uzależniony od Microsoftu.Spółka Billa Gatesa też ma swoje święto. Zbliżyła się do 500 miliardów dolarów kapitalizacji, osobisty zaś portfel założyciela spuchł do 90 miliardów. General Electric, druga spółka pod względem kapitalizacji, coraz bardziej zostaje w tyle.Microsoft wystartował na giełdzie z ceną 39 centów za akcję, co dało kapitalizację na poziomie 500 milionów dolarów. Obecnie, po poniedziałkowym splicie akcje kosztują w granicach 90 USD, a wskaźnik cena/zysk wynosi 69.P/E i P/BV spółek amerykańskich osiągnęly poziom nie notowany od ponad 100 lat - donosi "The Wall Street Journal", a w oczach Roberta Shillera, ekonomisty z uniwersytetu Yale, prawie wszystkie wskaźniki wyglądają jak buchające gejzery. Trzy lata temu też straszył, że wszystko wskazuje na to, że inwestorzy "latają na niewłaściwej wysokości", za co zostaną ukarani znaczącą i długotrwałą korektą.Kilka miesięcy później ze słynnym ostrzeżeniem o nieracjonalym ożywieniu (irrational exuberance) na giełdzie wystąpił Alan Greenspan. Nikt nie chciał tego słuchać i od tamtego momentu (grudzień 1996 r.) Dow Jones zyskał 55%.Koniunkturę na Wall Street napędza dobra kondycja gospodarki amerykańskiej i lepsze perspektywy niektórych dużych rynków zagranicznych, zwłaszcza Brazylii i Japonii.Cechą charakterystyczną gospodarki USA jest dynamiczny rozwój bez presji inflacyjnej. Zagrożenia inflacyjne zazwyczaj mobilizowały Fed, który podnosząc stopy, uruchamiał mechanizm hamujący. Teraz według dość powszechnego przekonania takie niebezpieczeństwo nie istnieje. Inflacja utrzymuje się poniżej 2%, bezrobocie jest najniższe od 29 lat (4,4%), a rentowność obligacji bliska najniższego poziomu od 30 lat.Tak "wspaniałą", według "The Wall Street Journal", kombinację czynników przewidziało niewielu ekspertów. Swoje zrobiły też nowe technologie, umożliwiające zwiększenie sprzedaży i zysków mimo niekorzystnej dynamiki cen.Wprawdzie Japonia i Brazylia wciąż są pogrążone w recesji, ale inwestorzy, w tym także amerykańscy, dostrzegają symptomy poprawy i coraz chętniej kupują akcje tamtejszych spółek. Głównie liczą na efekty raczkującej restrukturyzacji.Dzięki lepszej koniunkturze na rynkach zagranicznych mają się zwiększyć zyski amerykańskich potentatów. Edward Kerschner, strateg inwestycyjny z Paine Webber, przypomina, że około 40 - 45% zysków pięćsetki Standard&Poor's pochodzi z zagranicy.Za granicą ma być lepiej, ale nie za dobrze, bo globalne ożywienie w całym tego słowa znaczeniu może okazać się niekorzystne dla Wall Street. William Dudley z Goldman Sachs liczy się z możliwością wzrostu cen surowców i odpływem zagranicznego kapitału z rynku amerykańskiego.Stany Zjednoczne wyraźnie zdominowały światowy rynek akcji. Łączna kapitalizacja tamtejszych spółek stanowi 53% rynku globalnego wobec 29% w 1988 r. Jak słychać, rynkiem amerykańskim rządzi najbardziej demokratyczny byk w historii, który dał zarobić licznym zwykłym rodzinom. W latach 1983 - 1995 liczba gospodarstw domowych mających w swoich portfelach inwestycyjnych akcje wzrosła do ponad 40%.Na tej demokracji gorzej niż potentatci wyszły mniejsze spółki objęte indeksami Russella czy Wilshire, ich notowania bowiem okazały się gorsze niż czołowych 530. Liczbę spółek publicznych w USA szacuje się na około 9000.Wielu inwestorów nie widziało jeszcze niedźwiedzia i nie bardzo wierzy w jego istnienie. Nie wszyscy grają na rynku akcji tylko dlatego, by pomnożyć swoje zasoby finansowe. Hazardziści uważają, że Wall Street dostarcza więcej rozrywki niż Las Vegas.Ostatnio Laura Unger, przedstawicielka Komisji Papierów Wartościowych i Giełdy (SEC), podczas przesłuchania w podkomisji Kongresu mówiła o tzw. dziennych traderach, którzy próbują zarobić nawet na najmniejszych ruchach cen. Obarcza się ich winą za nadmierne wahania kursów. SEC doliczyła się około 3000 indywidualnych inwestorów, handlujących akcjami m.in. za pośrednictwem Internetu i 100 firm. Głównym tematem jej wystąpienia w parlamencie był wpływ nowych technologii na rynek kapitałowy. Czasem przysparza kłopotów.
ANDRZEJ TUSZYŃSKI