Wokół parkietu
Nieodłączną częścią gry giełdowej jest ryzyko. Ryzyko utraty części lub całości zainwestowanych środków. Dzięki ryzyku gra na giełdzie często porównywana jest do gier hazardowych - w obu przypadkach przyszły wynik jest bowiem nieznany. Celem każdego inwestora jest maksymalizacja zysku przy ograniczeniu ryzyka. Niestety, to sformułowanie jest tak mało precyzyjne, że mało kto podejmie się wyjaśnienia co to znaczy "ograniczenie ryzyka". Czy zarządzający, który w ciągu kwartału uzyskuje 15-proc. stopę zwrotu z portfela przy dopuszczeniu do 12-proc. obsunięcia (drawdown) w tym samym okresie ogranicza ryzyko? Moim zdaniem - nie. A do takiej sytuacji wśród rodzimych inwestorów dochodzi nagminnie.Pojęcie ryzyka gry na giełdzie jest trudno definiowalne i jeszcze rzadziej rozumiane. W "Rzeczpospolitej" z 9 kwietnia ukazał się tekst pana Artura Dembnego pt. "Poskramianie ryzyka". Autor sugeruje, iż do ograniczenia ryzyka niezbędny jest podział, czyli dywersyfikacja portfela w różne inwestycje. Skuteczność dywersyfikacji uzasadnia następującym przykładem: "Jeżeli założymy, że orzełek oznacza przegraną, to przy jednej monecie prawdopodobieństwo strat wynosi 0,5, przy dwóch monetach prawdopodobieństwo wystąpienia dwóch orzełków spada do 0,25. Każda następna moneta zmniejsza je o połowę. Podobnie jest z akcjami. Im jest ich więcej, tym mniejsze ryzyko, że nadejdzie katastrofa w postaci samych spadków". Oczywiście, nie ma żadnych wątpliwości, że przy dwóch monetach mamy 25 proc. prawdopodobieństwo wyrzucenia 2 orzełków. Niestety, w podanym przez autora przykładzie tkwi oczywisty błąd polegający na zignorowaniu faktu wystąpienia w rzutach dwoma monetami jednego orzełka (który zgodnie z założeniem oznacza stratę). Załóżmy, że przy wyrzuceniu orła (O) tracimy 100 zł, przy reszce zaś (R) zyskujemy 100 zł. Gdy mamy jedną monetę, szansa wygranej wynosi 50 proc. Weźmy więc dwie monety. Przy układzie RR zyskujemy 200 zł, jeśli wypadnie OO tracimy 200 zł. Przy układzie OR i RO wychodzimy na zero. Prawdopodobieństwo wygranej wynosi 50 proc. Intencje autora były słuszne, jednak przykład niezbyt fortunny.Ograniczanie ryzyka ma niewiele wspólnego z dywersyfikacją portfela. Częsty błąd popełniany przez zwolenników takiej metody to uznanie, że wydarzenie mało prawdopodobne jest niemal równoznaczne z niemożliwym. Na rynku konsekwencją tego jest myślenie, że po serii pięciu nieudanych inwestycji następna strata jest mało prawdopodobna (czytaj: niemożliwa). Oczywiście, w licznych przypadkach ona następuje.Niewielu inwestorów próbuje określić ryzyko poszczególnych inwestycji w ich początkowej fazie. Krótko mówiąc: mało kto wyznacza poziom dopuszczalnej maksymalnej straty na początku transakcji i w każdym momencie jej trwania. Większość pozwala sobie na żywioł - "a nuż się uda". Wynika to z braku umiejętności przyznania się do własnych błędów i z mitu, że każda inwestycja powinna być zyskowna. Określanie wielkości pozycji w stosunku do całego portfela stanowi część nauki zwanej zarządzaniem pieniędzmi, która wciąż dynamicznie się rozwija. Pan Artur Dembny pisze, że światowe sławy nie dają jednoznacznej odpowiedzi, jak dzielić portfel. Autorzy znani w Polsce rzeczywiście tym się nie zajmują, istnieje jednak spora rzesza fachowców od money management. Najbardziej znaczące nazwiska to Vince, Kelly, Zamansky, Stendhal. Niestety, przyswojenie zasad rozsądnego zarządzania aktywami, przynajmniej przez specjalistów rynku, dopiero jest przed nami.
GRZEGORZ ZALEWSKI