Tydzień w gospodarce
Warto przyjrzeć się bliżej wskaźnikowi wzrostu cen konsumpcyjnych. Od marca w stosunku do analogicznego miesiąca roku poprzedniego przestał on spadać. W lutym osiągnął swoje tegoroczne dno - 5,6%, w marcu wzrósł do 6,2%. Ceny konsumpcyjne wzrosły w marcu o 1,0%, podczas gdy w marcu ub.r. - o 0,6%. Ministerstwo Finansów szacowało na początku maja, że w kwietniu wzrosły one o 0,9% (w kwietniu ub.r. wzrosły o 0,7%). Gdyby potwierdził się szacunek MF, ceny konsumpcyjne w kwietniu byłyby o 6,3-6,4% wyższe niż w kwietniu ub.r. Jestem prawie pewien, że wzrost cen w maju okaże się znacznie wyższy niż w maju ub.r. (wówczas tylko o 0,4%). Po lutym spodziewano się bardzo niskiego wskaźnika cen (6-7%), znacznie niższego w porównaniu z założonym w ustawie budżetowej na br. (8-8,5%). Nadal jest szansa, że będzie on niższy, ale nie więcej niż 0,5-1,5 pkt. proc. Wystąpiły jednocześnie dalsze symptomy wskazujące, że odnotowany w marcu wzrost produkcji sprzedanej w przemyśle może się umocnić. Nie są natomiast jednoznaczne zmiany w płatnościach towarowych i obrotach bieżących bilansu płatniczego. Cieszy relatywnie niższy w marcu w porównaniu z marcem ub.r. deficyt płatności towarowych (904 mln dol., wobec 986 mln dol. w marcu ub.r. ), ale warto zwrócić uwagę na fakt, że zmniejszenie deficytu jest skutkiem zmniejszenia wypłat za import (o 7,9%) i wpływów z eksportu (o 7,8%). Import i eksport zmniejszyły się w podobnym stopniu, ale ponieważ ten pierwszy był i jest dużo wyższy - efektem jest proporcjonalne zmniejszenie deficytu. Wzrósł jednak deficyt obrotów bieżących (w marcu wyniósł 2226 mln dol., w marcu ub.r. 1998 mln dol.), ponieważ zmniejszyła się nadwyżka tak zwanych nie sklasyfikowanych obrotów bieżących (głównie handel przygraniczny i bazarowy). Z wstępnych sygnałów o bilansie skonsolidowanym systemu bankowego w kwietniu wynika z kolei, że oszczędności złotowe osób prywatnych i podmiotów gospodarczych rosną bardzo wolno. Kredyt też zwiększa się powoli, co może nie martwi zwolenników schładzania gospodarki, ale z pewnością nie cieszy uczestników życia gospodarczego. Mimo obniżenia, ciągle relatywnie wysokie jest oprocentowanie kredytu udzielanego przez nasze banki. Bardziej konkurencyjny jest kredyt dewizowy. Opinie o ryzyku tego kredytu są jednak również podzielone, co wiąże się przede wszystkim z ryzykiem walutowym.Wzmocnienie złotego w ostatnich dniach wydaje się uwiarygodniać prognozę prof. Witolda Orłowskiego z ZBSE GUS i PAN, który przewiduje, że w końcu poszczególnych lat okresu 1999-2001 cena dolara wyniesie kolejno: 3,85; 3,77; 3,84 i 3,92 zł. Przypuszczam, że złoty będzie ulegał deprecjacji wolniej niż rosną ceny konsumpcyjne i przemysłowe, ale nie w tym stopniu. Dla zbyt wielu eksporterów byłaby to chyba pigułka za trudna do przełknięcia. Nie spodziewam się w związku z tym rewelacji po dzisiejszym posiedzeniu RPP. Powinna ona wreszcie zdecydować o obniżeniu stopy rezerwy obowiązkowej, co od dawna było zapowiadane, a decyzji jak nie było, tak nie ma. A jest to przecież jeden z niewielu sposobów, by wpływając na dalsze obniżenie oprocentowania kredytu złotowego nie ryzykować nadmiernie dalszym osłabieniem skłonności do oszczędzania w walucie krajowej.Możliwości wpływania na gospodarkę za pomocą instrumentów monetarnych nie są jednak zbyt wielkie. Dużo więcej zależy od polityki gospodarczej rządu, a tu ciągle zderzają się ze sobą dwie opcje. Jedna mówi, że najważniejsze jest, by rząd mniej kosztował i przeszkadzał, druga zaś, by skuteczniej wspierał. Ciągle obawiam się, że pójdzie w las to, czego powinniśmy się nauczyć z ubiegłorocznego doświadczenia nieudanych prób reformy podatków. Należałoby spróbować bliżej odpowiedzieć na pytanie, w których dziedzinach i jak obniżyć koszty administracji oraz w których dziedzinach i jak zainwestować zaoszczędzone pieniądze. Jedno i drugie jest do pogodzenia - niestety, zbyt mało jest u nas chęci do dialogu i współpracy.
MAREK MISIAK