Sytuacja na warszawskiej giełdzie od początku miesiąca nie ulega właściwie żadnym znaczącym zmianom, może jedynie z tym wyjątkiem, że okresowo robi się bardziej nerwowo i niepewnie. Ciekawym przykładem rzeczywistego stanu rynku była końcówka notowań ciągłych w środę, kiedy w reakcji na doniesienia zza oceanu nastąpiła wyprzedaż akcji, mająca widoczne znamiona paniki. Można na tej podstawie z dużą precyzją określić kierunek oraz dynamikę zmian cen polskich akcji, w przypadku zdecydowanego odwrócenia tendencji na Wall Street. O wiele trudniej jest jednak o optymistyczną ocenę krótkoterminowych perspektyw GPW w razie ustanawiania przez Dow Jonesa kolejnych rekordów. Wprawdzie obroty w przypadku wybranych blue chips mogą sugerować pewną ingerencję kapitału zagranicznego, jednak ograniczona skala tego zjawiska utrudnia wysnucie jednoznacznie pozytywnych wniosków. Nie widać też, by określona grupa spółek przymierzała się chociażby do przyjęcia roli lidera, bez czego szybka poprawa koniunktury jest mało prawdopodobna. Wciąż też nie zanosi się na polepszenie notowań największych banków, co zazwyczaj stanowi niezawodny sygnał wzrostu siły rynku. Trudno także chyba o jednoznacznie pozytywną interpretację powtarzających się krótkotrwałych zrywów małych spółek, kiedy to tylko od czasu do czasu wiadomo mniej więcej o co chodzi. Natomiast ostatnia próba wybicia rynku NFI, a zwłaszcza ewentualność powodzenia tego przedsięwzięcia, mogą stanowić poważne zagrożenie dla rynku podstawowego, może nie tyle z uwagi na przepływ kapitału, który w tym przypadku nie może być znaczący, ile z racji braku korelacji pomiędzy tymi segmentami giełdy. Jeżeli rynek funduszy w najbliższym czasie będzie respektował aktualne wskazania analizy technicznej, to niewykluczona stanie się jego zwyżka o skali zbliżonej do impulsu wzrostowego z lutego bieżącego roku.

.