Japoński indeks kart członkowskich klubów golfowych idzie ostro w górę, co przez niektórych jest interpretowane jako zapowiedź powrotu dobrej koniunktury gospodarczej.Wiadomo, ludzie bogacą się lub mają przeczucie, że wkrótce ich sytuacja finansowa ulegnie poprawie, w związku z czym narasta tęsknota za przynależnością do elity, a wstęp do klubów golfowych jest limitowany.Wzrost indeksu drapaczy chmur (Skyscraper Index) zapowiada coś wręcz przeciwnego. Przez ostatnie 100 lat - według tygodnika "Barron's" - obserwuje się zadziwiającą korelację między budową najwyższego na świecie drapacza chmur a kryzysami finansowymi. Indeks ten dopiero niedawno wykoncypował niejaki Andrew Lawrence, pracujący dla Dresdner Kleinwort Benson w Hongkongu. Gdyby istniał wcześniej, inwestorzy mogliby w porę uniknąć np. skutków kryzysu azjatyckiego.Lawrence twierdzi, że - jak do tej pory - wszystko się sprawdza. Z obserwacji przedsięwzięć budowlanych z ambicjami wynika zatem, że w bliskiej przyszłości w oku finansowego cyklonu powinna znaleźć się Australia, a po niej Rosja oraz niektóre kraje azjatyckie.Architektonicznymi symbolami wielkiej depresji są m.in. Chrysler Building oraz Empire State Building. Lawrence dopatruje się korzeni tej katastrofy w spekulacji na rynku nieruchomości i akcji bezpośrednio po I wojnie światowej.W latach 70. zakończono budowę World Trade Center, a zaraz potem powstała chicagowska Sears Tower, podziwiana później przez Kargula i Pawlaka. Lawrence kojarzy je z rozkręcającą się inflacją i dekoniunkturą gospodarczą. Symbolem lat 90. jest z kolei malezyjski cud zwany Petronas Tower. Z ukończeniem tego projektu zbiegło się załamanie walut kilku państw Azji i kryzys gospodarczy. Natomiast Chińczycy zamierzali postawić Shanghai World Financial Center, ale projekt w porę zastopowano na poziomie fundamentów. W efekcie Chiny w miarę obronną ręką wyszły z kryzysu, jaki ogarnął region.Dlaczego w pułapkę drapaczy może popaść Australia? Wprawdzie najbliższe igrzyska olimpijskie planowane są w Sydney, ale mistrzem nie kończącej się olimpiady architektonicznej - przynajmniej na pewien czas - zamierza zostać Melbourne. Powstaje tam gmach o wysokości 1820 stóp (113 pięter), 355 stóp wyższy od Petronas Tower w Kuala Lumpur. Zakończenie budowy planowane jest na 2004 r.Co gorsza, mocarstwowe nastroje panują też w USA. Budowniczowie nowej siedziby giełdy nowojorskiej, niepomni przestróg płynących z ruchów Skyscraper Index, ponoć chcieliby zdystansować Melbourne. Za nimi podążają Rosjanie, którzy - jak wieść niesie - chcieliby wznieść ku niebu Russia Tower. I to na wysokość 2000 stóp. Tak jakby jednego ciągnącego się w nieskończoność kryzysu było im mało.Amerykański Federal Reserve ma własny wskaźnik. Polega on na porównywaniu stopy zwrotu z 10-letnich obligacji skarbowych do rentowności inwestowania w akcje.W miniony piątek np. rentowność 10-letnich obligacji skarbu USA wynosiła 5,62%, P/E dla spółek z indeksu Standard&Poor's kształtował się na poziomie 24,8, rentowność akcji osiągnęła zaś 4,04%. Specjaliści zatrudnieni przez Alana Greenspana, albo prezes osobiście, dzielą następnie rentowność obligacji przez - w tym przypadku - 4,04% i otrzymują skalę przewartościowania akcji na Wall Street. Według "The Wall Street Journal", w miniony piątek wychodziło 39,2%. Nie był to dobry znak przed wtorkowym posiedzeniem Fed. W sierpniu 1987 r., przed ówczesnym krachem, przewartościowanie było tylko nieco wyższe (39,8%).Abby Joseph Cohen, znany strateg inwestycyjny Goldman Sachs, twierdzi, że w obecnym 10-leciu porównywanie akcji do stóp procentowych świadczy o niedocenianiu siły rynku papierów udziałowych. Na szczęście Fed nie do końca przejął się wskazaniami swojego barometru i nie zaostrzył polityki pieniężnej, aczkolwiek próbuje studzić koniunkturę na Wall Street poważnymi ostrzeżeniami, że może to uczynić w bliskiej przyszłości.
ANDRZEJ TUSZYŃSKI